"Kisiel brzmi jak Wawel. I też z kamienia" – mawiał o nim Jerzy Waldorff. Ale Stefan Kisielewski nie był postacią ze spiżu. Był żywym, kolorowym, pełnokrwistym facetem, charyzmatycznym nonkonformistą. Spiżowe miał tylko zasady. Tak, Kisiel to był Ktoś. Na szczęście doczekał się następców.
Dwóch z nich, znanych skądinąd z ładnej opozycyjnej karty, Jan Krzysztof Bielecki i Tomasz Wołek, ogłosiło powstanie Fundacji im. Stefana Kisielewskiego. A wśród założycieli, obok obowiązkowego Władysława Bartoszewskiego, same tuzy: Kwaśniewski, Buzek, Tusk, Olechowski, Gronkiewicz-Waltz. Zaiste trudno o lepsze i bardziej pluralistyczne grono do "krzewienia idei wielkiego wychowawcy kilku pokoleń polskiej inteligencji".
Charyzma Bieleckiego nie jest może szczególnie nachalna, ale trzeba mu oddać, iż na tle kilku innych fundatorów (i fundatorki) jest on prawdziwym mężem stanu globalnego wręcz kalibru. A słynący z drapieżności Tomasz Wołek? Wszak ten tytan, albo i nawet Tantal polskiej publicystyki (on pisze, czytelnicy przeżywają męki) wspierał swym nonkonformistycznym piórem kolejno: Wałęsę, Buzka, nawet z życzliwością spoglądał na Kaczyńskiego, by wreszcie stanąć u boku Tuska. Stoi tak ów bezkompromisowy ojciec sukcesów wielu polskich gazet wiernie od lat, całkowicie, niestety, bezinteresownie. Z porywu serca, rzec by można.
A porywy nie są Wołkowi obce. A to grubym słowem w radiu się popisze, a to młodszego o 30 lat dziennikarza obsobaczy i obieca mu, że go wykończy. Bo też widział to kto, gówniarz miejsce tylko w mediach zajmuje, a główny spadkobierca kisielowych idei musiał zarabiać na życie jako dyrektor programowy półpornograficznej telewizji! Ale i Wołkowi trzeba oddać, że o tło zadbał znakomicie. Na tle legendarnego wręcz nonkonformizmu Kwaśniewskiego czy Olechowskiego dorobek pana Tomasza jawi się wszak zupełnie inaczej.
No i wreszcie dodać trzeba, że zwłaszcza taki Kwaśniewski czuje do młodzieży feblik, a do jej wychowywania ma smykałkę. Nie, panie prezydencie, to nic do picia.