Reklama

Głowa państwa poza rolą arbitra

W Polskiej tradycji politycznej prezydent stoi na straży konstytucji i ustroju. Dlatego też powszechne jest oczekiwanie, że głowa państwa będzie wznosić się ponad partyjne spory oraz waśnie i podejmować decyzje wykraczające poza doraźny interes swego środowiska politycznego

Aktualizacja: 13.07.2011 17:03 Publikacja: 13.07.2011 16:57

Stąd też bierze się oczekiwanie, że prezydent będzie raczej arbitrem niż uczestnikiem partyjnej polityki.

Właśnie zgodnie z tą logiką krytykowano Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego czy Bronisława Komorowskiego ilekroć postępowali zgodnie z interesem kolejno SLD, PiS czy PO, a nie z szeroko rozumianym interesem narodowym.

Jeśliby patrzeć przez taki pryzmat na wtorkową decyzję Bronisława Komorowskiego o przyjęciu sprawozdania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, trzeba by ją było uznać właśnie za przeciwstawienie się własnemu środowisku. Bo Platforma Obywatelska chciała zakończenia kadencji KRRiT przez odrzucenie jej dorocznego sprawozdania, prezydent zaś Radę ocalił. Pozornie działanie godne pochwały.

Sęk w tym, że jest tu jedno bardzo duże "ale".

Otóż nie tylko PO chciała odesłać do kosza obecną Radę. Za takim rozwiązaniem opowiedziało się również Prawo i Sprawiedliwość. Zarówno w Sejmie, jak i Senacie ramię w ramię z PO głosowało za odrzuceniem rocznego sprawozdania KRRiT. Wspólne głosowanie partii Donald Tuska i Jarosława Kaczyńskiego naprawdę należą do rzadkości. Powiem więcej, w tej sprawie panował dosłownie ponadpartyjny konsensus. Choć intencje obu partii były inne, głosowały tak samo.

Reklama
Reklama

I właśnie to pokazuje wyraźnie, że prezydent wcale nie odegrał tu roli sędziego. Skoro dwie największe partie podjęły wspólną decyzję, rolą arbitra byłoby uszanowanie jej, a nie niszczenie niezwykle wyjątkowego kompromisu PO-PiS. Prezydent, owszem, nie postąpił zgodnie z wolą Platformy Obywatelskiej, ale też nie postąpił zgodnie z wolą wyjątkowej sejmowej większości. Zatem wystąpił w interesie swoim własnym.

A tłumaczenie, że w czasie wyborów KRRiT powinna stabilizować polityczną zawieruchę, a nie dostarczać sama politycznych kłopotów, nie przekonuje. Wybranie nowej rady zajęłoby Sejmowi, Senatowi i prezydentowi dwa, trzy tygodnie, na kampanię byłaby gotowa. A rada w obecnym kształcie dowiodła, że nie jest w stanie niczego stabilizować, wręcz przeciwnie, sama przyznaje się, że odpolitycznienie TVP jej się nie udało, zaś do dziś nie potrafiła wybrać prezesa publicznego radia.

Stąd też bierze się oczekiwanie, że prezydent będzie raczej arbitrem niż uczestnikiem partyjnej polityki.

Właśnie zgodnie z tą logiką krytykowano Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego czy Bronisława Komorowskiego ilekroć postępowali zgodnie z interesem kolejno SLD, PiS czy PO, a nie z szeroko rozumianym interesem narodowym.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Reklama
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Nie będzie wojny handlowej z Ameryką
Komentarze
Michał Płociński: Zamach stanu i sfałszowane wybory, czyli rekonstrukcja rządu przegrywa ze spiskami
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po co te dziwne aluzje, pośle Ćwik? Czy wracają czasy rechoczących wujków?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Rekonstrukcja, czyli Donald Tusk idzie na wojnę
Komentarze
Rusłan Szoszyn: 40 minut udawania w Stambule. Dlaczego Władimir Putin nie spieszy się z końcem wojny?
Reklama
Reklama