Każdy, kto zna Rosję Putina, wie, że Gosfilmofond (Państwowy Fundusz Filmowy Federacji Rosyjskiej), ogłaszając konkurs na scenariusz takiego filmu, realizuje państwową politykę. O wykreowanie mitu "anty-Katynia" troszczą się konkretni urzędnicy, którzy  – jak można podejrzewać  – zadbają o odpowiednie fundusze.

Dla nas to kolejne przypomnienie, że jeśli polskie państwo nie będzie prowadzić własnej polityki historycznej, świat będzie informowany o wydarzeniach z naszej przeszłości w sposób dla nas obraźliwy. Za rok czy dwa cudzoziemcy będą pytać, jak Polacy chcą się zmierzyć z winą za zbrodnie na niewinnych jeńcach rosyjskich. Czy dopiero wtedy polski MSZ zacznie się zastanawiać, jak przeciwdziałać kłamliwym stereotypom na nasz temat?

Cóż jednak mówić o planowej akcji przeciwko rosyjskiej ofensywie w dziedzinie historii, skoro każda wzmianka o potrzebie prowadzenia państwowej polityki historycznej wywołuje u nas gniewne tyrady publicystów rozdzierających szaty nad "decydowaniem o historii przez polityków"? Oczywiście nie można powiedzieć, że nasz MSZ nigdy nie korzysta z pomocy IPN. Niedawno na przykład Instytut Pamięci Narodowej został poproszony o publikację w kilku językach na temat zbrodni w Ponarach k. Wilna. Ale czy można jednocześnie obrzucać IPN błotem i prosić go o pomoc? Trudno nie dostrzec, że w takich sytuacjach mści się krótkowzroczność Platformy Obywatelskiej. Może powinien się nad tym zastanowić premier Donald Tusk, który sam wielokrotnie obrażał historyków IPN.

Polskiej polityce historycznej musi też towarzyszyć sprzeciw wobec historycznego nihilizmu. Nie sposób bowiem prowadzić polityki historycznej, gdy spora część elit najchętniej mówi o Polakach jako narodzie sprawców. A gdy pojawiają się obce, często niepokojące interpretacje, uznaje je za równoważne głosy w dyskusji. Zatraciliśmy gdzieś miarę w mówieniu o cieniach i blaskach polskiej historii.