Jedna scena ostanie się na pewno. W "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" żona prezesa grana przez Ewę Wiśniewską korzysta z poczty na Dobrej. Stoi w gigantycznym ogonku, a w kluczowym momencie urzędniczka krytykowana przez klientów za jedzenie podczas pracy po prostu zamyka jedyne okienko. Co zabawne, ten urząd nadal istnieje. Jest tam dokładnie tak jak za późnego Gierka.
Mój znajomy kupił mi "Pamiętniki Anastazji Potockiej", bym studiował dzieje III RP. Transakcji dokonano w logice nowych czasów, przez Internet, ale odbiór skazywał na powrót do głębokiej przeszłości. Czyli na pocztę.
A tu Poczta Polska się uparła, aby po trzech tygodniach nieodbierania odsyłać polecone. A co jeśli ktoś pozwoli sobie w lipcu czy w sierpniu na miesięczne wakacje? Nie może. Powód, dla którego nie trzyma się przesyłek choćby przez cztery tygodnie, to widzimisię twórców tajemniczych pocztowych regulacji. Ja odebrałem "Anastazję" ostatniego dnia. Z duszą na ramieniu, bo pani w jedynym okienku ledwie ją znalazła. Ale wyobraziłem sobie los na przykład sądowych wezwań. To dlatego tyle razy sędziowie informują triumfalnie, że świadek się nie zgłosił.
O kolejkach, nieuprzejmym personelu nie chce mi się już pisać. Każdy, kto zrobi z tego dym, zwłaszcza dziennikarz, jest skazany na uśmieszki: czym ty się zajmujesz, stary. Przecież Polacy stoją cierpliwie. Zagadnięty przez Roberta Mazurka o pocztowe wąskie gardła minister Grabarczyk zbył go żartem. Wszyscy pamiętają, że odpowiada za stan kolejnictwa. A za stan poczty?
Usłyszę teraz, że każdy rząd był taki sam, że nikt sobie nie poradził, nie tylko PO. Ale panowie Janicki i Władyka napisali pięćsetny tekst o tym, że Kaczyński nie chciał modernizować, tylko wcielać w życie ideologię. Toteż więcej wymagam od słynnych modernizatorów. To oni winni się rumienić za polskie poczty. A prawda, są zbyt zajęci walką z Powstaniem Warszawskim. To ich wkład w modernizację...