Bez cienia entuzjazmu i ze śladowymi pozostałościami emocji ruszyły w bój wszystkie komitety wyborcze. Największe z nich mają sztaby, wielkie pieniądze, dostęp do mediów. „Ino oni nie chcom chcieć".
Te emocje, które jeszcze czuć, są to bez wyjątku negatywne odczucia. Ludzie z PO naprawdę myślą o tych z PiS jak o bolszewikach. Ci z PiS wierzą, że tamci to targowiczanie. Ale nawet ta nienawiść nie jest motorem do działania. PO przegra? Trudno, może to lepiej – słychać w PO – nie trzeba będzie użerać się z rozgoryczonymi kryzysem ludźmi. Już teraz Donald Tusk zaczyna mówić, że jeżeli naród nie raczy go poprzeć, to on zabierze zabawki i pójdzie do domu. PiS przegra? Nie jest źle, niech PO spala się w kryzysie. Często nawet życzliwi PiS-owi komentatorzy są przekonani, że Jarosław Kaczyński wcale nie chce wygrać wyborów. Podobnie SLD, które może by i chciało zrobić coś więcej, ale bardzo się boi. Byle tylko zdobyć odrobinę więcej mandatów niż jest dzisiaj. Pieniądze na trwanie i tak będą. To samo można też powiedzieć o PSL, któremu zawsze do szczęścia wystarczał sondaż ciut ponad pięć procent.
Nawet ci mali nie mają w sobie żaru. Grupa inteligentnych i kulturalnych czterdziestolatków tworzących PJN robi kampanię taką jak oni sami. Czyli kulturalną i spokojną, taką żeby nikt się na nich nie obraził. Więcej ekspresji widać w występach Janusza Palikota i jego kilku najbardziej znanych kandydatów. To jednak ekstrawagancja wynikająca z osobowości tych ludzi, niż z ich woli walki.
Takiego deficytu woli nie było w czasie żadnej kampanii. Od 1989 roku zawsze była siła, która czegoś pragnęła. W 1993 postkomuniści chcieli odegrać się na „solidaruchach". Cztery lata później AWS z żarem popędził „czerwonych". SLD w 2001 r. kipiało energią. W następne wybory entuzjazm roznosił PiS i PO. Także cztery lata temu dwie największe partie poszły do wyborów niemal z pieśnią na ustach. Za każdym razem ktoś był głodny władzy i zwycięstwa.
Dziś widzimy przepychanki między tłustymi i wyleniałym kocurami. Nienawidzą się, ale nawet nie chce im się wysuwać pazurów. Czy to dobrze? Może to objaw normalizacji, tego, że polityka nie musi być prowadzona w stanie permanentnego napięcia?