Taka sytuacja jest dla demokracji niezdrowa. Szczególnie wtedy, gdy najsilniejsza partia opozycyjna jest niezdolna do pełnienia swojej funkcji.

Bo w Polsce opozycja jest zajęta swoimi wewnętrznymi sprawami lub kwestiami z punktu widzenia państwa marginalnymi. Recenzowanie rządu i krytykowanie jego wcale niemałych błędów i zaniechań od paru lat wydaje się Prawa i Sprawiedliwości już nie interesować.

Dlatego warto przyglądać się wszystkim pomysłom mającym na celu odnowę prawicowej opozycji. Duże zainteresowanie opinii publicznej budził PJN, zanim zdążył się ostatecznie skompromitować. Czy teraz nadzieje na odnowę polskiej prawicy można wiązać ze Zbigniewem Ziobrą? Czy dzięki niemu może pojawić się realna szansa na zaistnienie w Polsce konserwatywnej partii, silnej szczerym zaangażowaniem ideowym i polityczną skutecznością?

Z przykrością trzeba stwierdzić, że dotąd nic na to nie wskazuje. Kolejne deklaracje Ziobry nic nam nie mówią o jego poglądach na państwo i gospodarkę, trudno też z nich wnioskować, czy i w jaki sposób europoseł PiS chciałby przeciwstawić się ideowej ofensywie lewicy. Zamiast tego między wierszami można wyczytać niepohamowane ambicje odsuniętego na boczny tor "delfina", uparcie prącego do rozłamu w swoim dotychczasowym ugrupowaniu.

Nie są to odpowiednie cechy, aby Zbigniew Ziobro mógł odegrać rolę mesjasza, odnowiciela prawicy. Były minister sprawiedliwości jest gorszym  – mniej doświadczonym i mniej inteligentnym – klonem Jarosława Kaczyńskiego. A jego partia, jeśli w końcu powstanie, będzie najwyżej nieudolną podróbką Prawa i Sprawiedliwości, ze wszystkimi wadami tego ugrupowania. Prawicowi wyborcy, niestety, wciąż muszą czekać na pojawienie się polityków, którzy skutecznie obronią ich przed szaleństwami Palikota.