Zamiast wizjonerstwa proponuje dyscyplinę i kary. Jest pałka, zabrakło marchewki. Polska nie zyska wiele na tych zmianach, nie udało się bowiem wyeliminować ryzyka powstania Europy dwóch prędkości.

Francusko – niemieckie ustalenia narzucają krajom euro dyscyplinę budżetową oraz wprowadzą zasadę automatycznego karania za jej łamanie. Pozostali członkowie UE mogą, ale nie muszą podporządkować się tym regułom. Gdyby miały one być wprowadzone poprzez zmiany traktatowe, społeczeństwa wszystkich państw UE musiałyby przegłosować je w referendach. Tymczasem nietrudno wyobrazić sobie ich wynik, na przykład w Grecji czy Portugalii, a kto wie – może nawet w Niemczech. Byłby negatywny. Wszystko wskazuje więc na to, że skończy się na umowach międzyrządowych, a państwa członkowskie UE same wpiszą sobie do konstytucji zakaz łamania dyscypliny budżetowej i procedurę naprawczą, jeśli już dojdzie do takiego wykroczenia. Pozostaje pytanie, czy aby wszystkie?

Jeśli któreś się wyłamie i odmówi, a będzie takich zapewne kilka, ziści się groźba Europy dwóch, a nawet czterech prędkości. Pierwsza to państwa euro, które zaakceptują pakt, kolejna - te, które są poza euro, ale także zawrą porozumienie, trzecia – te, które go nie zechcą, lecz są wystarczająco bogate i silne, by funkcjonować samodzielnie, czyli Wielka Brytania, i wreszcie czwarta – cała reszta, czyli gatunek skazany na wymarcie, a co najmniej polityczna i ekonomiczną marginalizację. Jest jeszcze wyobrażalna piąta grupa – członkowie euro zony, którzy odrzucą pakt i będą musieli ja opuścić.

Propozycja Merkel i Sarkozyoego nie wzmacnia centralnych instytucji unijnych, pozostawia nadal ogromne pole do uprawiania w UE polityki dwuwładzy niemiecko – francuskiej. Paryż ugrał swoje – nie będzie żadnej federacji, zyskał też Berlin – nie będzie euroobligacji i zmiany statusu EBC. My na razie nie najlepiej wychodzimy na tych targach.