Choć jeszcze na początku tygodnia eurodeputowani krytykowali fałszerstwa wyborcze, nie przebierając w słowach, kilka dni później na spotkaniu z "europejskim prezydentem" Van Rompuyem prezydent Dmitrij Miedwiediew usłyszał już tylko pochwały za rzuconą gdzieś gołosłowną obietnicę, że  moskiewska władza "sprawdzi  doniesienia o fałszerstwach".

Co się zdarzyło w ciągu tych kilku dni? Ano to, że z Kremla wyciągnięto do upadającej Unii dłoń pełną zielonych banknotów. Rosja jest gotowa wspomóc strefę euro 20 miliardami dolarów, zadeklarował Miedwiediew. Z tego połowa może zasilić rezerwy MFW, a połowa, na mocy umów dwustronnych, trafić wprost do zainteresowanych krajów.

USA odmówiły, Chiny odmówiły, odmówiły Brazylia i Indie. A Rosja jako jedyna pomocy nie odmawia. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ale, oczywiście, prawdziwa przyjaźń ma swoją cenę. I cenę tę rosyjscy rządowi doradcy określają w wystąpieniach dla mediów bardzo wyraźnie, choć oczywiście nieoficjalnie. Jest nią tak zwany  III pakiet energetyczny, a konkretnie ten z jego zapisów, który nakazuje, by infrastruktura energetyczna na terenie Europy pozostawała pod kontrolą niezależnych operatorów. To na mocy tego właśnie prawa  Komisja Europejska unieważniła umowę, w której rząd Donalda  Tuska oddawał rosyjskiemu koncernowi gazociągi na terenie Polski. Ale to było jeszcze przed kryzysem i przed wyciągnięciem przez Rosję do zadłużonej po uszy Europy przyjacielskiej dłoni. A czyż Europa może tę przyjacielską dłoń odtrącić?

Starożytni przestrzegali, by lękać się Danajów, nawet gdy dają  prezenty. Co dopiero mówić  o pożyczkach.

Autor jest publicystą  tygodnika "Uważam Rze"