Reklama

Pierwszy cud Donalda Tuska

Stało się to, co niemożliwe. Udało nam się zatrzymać rozrost urzędniczego raka. Tyle że w tej beczce miodu jest cała masa dziegciu.

Publikacja: 03.05.2012 20:18

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Po pierwsze, wcześniej folgowaliśmy sobie bez opamiętania - w ciągu ostatnich czterech lat w administracji przybyło 100 tys. nowych etatów. Po drugie, nie widać politycznej woli uzdrowienia administracji. Dominuje fatalizm. Premier Tusk przyznał publicznie, że „urzędnicy to ocean, to dżungla". I dodał: „Byłem za słaby. Porażka jest bezdyskusyjna. Nie dałem rady".

Na pocieszenie oraz by dodać panu premierowi animuszu, warto przypomnieć, że walka z biurokracją to nie tylko polska specyfika. Brytyjskie Ministerstwo Kolonii w 1935 r. zatrudniało 372 pracowników. 20 lat później, gdy liczba terytoriów zamorskich pod panowaniem Albionu zdecydowanie się skurczyła, pracowało tam już 1661 osób. Na tej m.in. podstawie C. Northcote Parkinson, doradca konserwatywnych rządów Wielkiej Brytanii, ukuł prawo, które nazwał swoim nazwiskiem. Stwierdził, że liczba urzędników rośnie stale bez względu na to, co i jak robią.

Skoro to wiemy, możemy być mądrzejsi.  Jednak politycy wciąż nie wprowadzili do urzędów choćby śladu rynku, gdzie płaci się za efekty. Nie ma żadnych przeciwwskazań, by doceniać wyróżniających się urzędników. Ale nikt tego nie robi, bo bezpieczniej i wygodniej płacić po równo.

Tak samo jest z naborem. Ma być otwarty i nastawiony na najlepszych, a przyjmuje się znajomych.

Rządowi nie zależy też na likwidacji zbędnych, wymyślanych najczęściej przez biurokratów procedur, które zapewniają im nowe etaty. Z raportu Doing Business wynika np., że aby w Polsce uzyskać pozwolenie na budowę, trzeba dokonać 30 procedur, a na wydanie decyzji czekać 301 dni. Efekt? Jesteśmy w tej dziedzinie na 160. miejscu na świecie.

Reklama
Reklama

Rząd odpuszcza też w walce z urzędniczym lobby. W efekcie ustawy deregulacyjne  zostały przez urzędników niemal storpedowane.

Wywieszanie białej flagi nic tu nie da. Trzeba podjąć wysiłek odbiurokratyzowania naszego życia. Pamiętajmy, że państwo jest z definicji bezproduktywne i tylko dzieli - pobierając wygórowaną prowizję - dobrobyt wytworzony przez obywateli. Im jest go mniej, tym dla nas wszystkich lepiej.

Po pierwsze, wcześniej folgowaliśmy sobie bez opamiętania - w ciągu ostatnich czterech lat w administracji przybyło 100 tys. nowych etatów. Po drugie, nie widać politycznej woli uzdrowienia administracji. Dominuje fatalizm. Premier Tusk przyznał publicznie, że „urzędnicy to ocean, to dżungla". I dodał: „Byłem za słaby. Porażka jest bezdyskusyjna. Nie dałem rady".

Na pocieszenie oraz by dodać panu premierowi animuszu, warto przypomnieć, że walka z biurokracją to nie tylko polska specyfika. Brytyjskie Ministerstwo Kolonii w 1935 r. zatrudniało 372 pracowników. 20 lat później, gdy liczba terytoriów zamorskich pod panowaniem Albionu zdecydowanie się skurczyła, pracowało tam już 1661 osób. Na tej m.in. podstawie C. Northcote Parkinson, doradca konserwatywnych rządów Wielkiej Brytanii, ukuł prawo, które nazwał swoim nazwiskiem. Stwierdził, że liczba urzędników rośnie stale bez względu na to, co i jak robią.

Reklama
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Rządzenie zabójcze dla koalicjantów KO. Wybory będą wcześniej?
Komentarze
Bogusław Chrabota: Szczyt Wołodymyr Zełenski-Władimir Putin w Budapeszcie? Trzeba to zablokować
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Gdy dzieje się historia, rząd i prezydent spierają się o to, kto ma krótsze spodenki
Komentarze
Jacek Czaputowicz: Karol Nawrocki pojedzie do Waszyngtonu jako petent, a nie podmiotowy lider
Komentarze
Estera Flieger: Konflikt Nawrockiego z Tuskiem to ściema. Żaden nie chciał lecieć do USA
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama