Cięcia są nieuniknione, mało tego nowy lek, czyli mechanizm stabilizacyjny z prawem do skupywania obligacji i ratowania banków szybko nie zadziała, o ile w ogóle. Unia zbyt popękała, by przeżyć w obecnej formie, dalsze przepychanki tracą sens. Lepsza byłaby strukturalna rewolucja.
Cięcia wydatków państwa o 33 mld euro w 2013r., podwyżka VAT dla wszystkich, nie tylko najbogatszych, zredukowanie administracji o 2,5 proc., oto co czeka Francję. Socjalny rząd nie mógł inaczej, tym bardziej że ustalenia szczytu są lipą.
Europejski Mechanizm Stabilizacyjny nie działa, choć miał ruszyć 1 lipca. Najpierw musi być zatwierdzony przez państwa strefy euro, a do tego daleko. Krytyczne uwagi do jego statutu zgłaszają Holandia, Finlandia i Estonia, w Niemczech przeszedł przez parlament, ale został zaskarżony do Trybunału Konstytucyjnego, który może go odrzucić. Nawet gdyby został przyjęty, nie będzie przełomem. EMS może dokapitalizować banki, ale najpierw zostaną one poddane nadzorowi Europejskiego Banku Centralnego i wypełnią jego zalecenia, może kupować obligacje państw, ale kiedy będą one respektowały postanowienia paktu fiskalnego, w tym te dotyczące deficytu. W dodatku na każdą pomoc musi zgodzić się Bundestag. Słowem, nie będzie ratunkowych pieniędzy bez cięć, czyli wracamy do punktu wyjścia.
Morał? To już nie działa, Unia musi się podzielić. Rozpad niemiecko-francuskiego motoru integracji jest znakiem czasu. Grecja [pauza] może Hiszpania - powinna opuścić Eurozonę, Wielka Brytania sama w końcu odejdzie z UE, a Niemcy zbudują koalicję chętnych podzielających ich punkt widzenia. I wreszcie odetchniemy z ulgą, choć na początku rewolucja mocno wszystkich zaboli.