Już sama nazwa wzbudza niepokój. Ma to być system śledzenia losów dziecka. Państwo kolejny raz, z chwalebnych pobudek rzecz jasna, chce wchodzić za próg domów obywateli. Gromadzić o nich wrażliwe dane. Kontrolować. A w razie czego oskarżać. Takie pomysły trzeba traktować z ogromną rezerwą.
Rodzina w Polsce na razie jest ostoją niezależności. Nie musimy borykać się z idiotycznymi przepisami nakazującymi nam, jak wychowywać własne dzieci. A tak jest już w niektórych krajach Zachodu, głośno krzyczą o tym także rodzime feministki. Chłopiec ciągle może bawić się żołnierzami i samochodami, a dziewczynka lalkami. Rodzice mogą prowadzać dzieci do kościoła, wymagać od nich szacunku i przestrzegania zasad.
To, co wydaje się nam oczywiste, wcale nie musi trwać wiecznie. Bo w wykoślawionych umysłach „postępowych elit" taki relikt jak wolność decydowania rodzin o własnym losie budzi niepokój.
Rodzina jest ostoją wartości. Oderwanie od tego kośćca zapewni państwu pełną kontrolę nad jednostkami. A wtedy można będzie plastycznie kształtować masy. Nieprzypadkowo w Huxleyowskim „Nowym wspaniałym świecie" dzieci przychodzą na świat z probówek, a w Orwellowskim „Roku 1984" nie ma już więzi rodzinnych.
Sprawa przemocy wobec dzieci jest ogromnie ważna. Nie możemy przechodzić nad nią do porządku dziennego. Trzeba tylko zadawać sobie pytania, czy dalsze rozszerzanie praw urzędników, kolejne rejestry, zbiory danych, kontrole i narażanie rodzin na oszczerstwa to najlepszy sposób na zapobieganie patologiom. Rodzi się także pytanie, czy w ten sposób nie zdejmuje się z nas wszystkich odpowiedzialności za krzywdę innych osób. Bo skoro jest system, to po co pukać do awanturującego się sąsiada?