Nic dziwnego, że chętnych nie brakowało. Ostatecznie kupił go jakiś amerykański fundusz inwestycyjny. Budżet w końcu na gwałt potrzebuje pieniędzy.
Ale że tradycyjnie od lat swoją siedzibę w pałacu ma prezydent Rzeczypospolitej i może trochę głupio byłoby, gdyby musiał się stamtąd wyprowadzić, a na jego miejsce wszedłby bank albo nowoczesne lofty, więc nowy właściciel zaproponował dwa warianty. W pierwszym prezydent może pozostać na miejscu, o ile zapłaci czynsz w wysokości 100 tys. euro miesięcznie.
W drugim Kancelaria Prezydenta może odkupić pałac z powrotem za bagatelne 100 mln złotych. Tyle że najpierw musiałaby je znaleźć w swoim budżecie. Na razie nie wiadomo, jakie będą decyzje. Wiadomo jedynie, że minister Rostowski rozkłada ręce i stwierdza, że żadnych ekstrapieniędzy prezydentowi nie da.
Nieprawdopodobne? Czy na pewno? Przecież dokładnie taki los spotkał IPN, który od początku miał siedzibę w biurowcu będącym własnością Ruchu - spółki Skarbu Państwa. W 2010 r. Ruch sprywatyzowano, przy czym rząd PO, który podjął tę decyzję, miał pełną świadomość sytuacji Instytutu i sprawy jego siedziby. Dzisiaj nowy właściciel daje IPN wybór: albo będziecie płacić miesięcznie sumę wielokrotnie wyższą niż wcześniej, albo kupicie biurowiec za 30 mln zł. A dodać trzeba, że w dostosowanie go do potrzeb Instytutu wpakowano już 17 mln zł. Gdyby te 30 mln na zakup biurowca IPN miał wziąć ze swojego obecnego budżetu, musiałby w zasadzie zawiesić dużą część swojej działalności. A minister Rostowski? Cóż, rozkłada ręce. Kasy nie ma.
Na razie IPN istnieje, ma swoje ustawowe zadania i można by sądzić, że państwo powinno mu umożliwić ich wypełnianie. Wśród tych zadań jest między innymi prowadzenie kontroli dopuszczeń do tajemnicy dla służb, czyli coś, od czego zależy bezpieczeństwo państwa. To państwo się jednak na IPN wypięło, tak jakby był czyimś prywatnym przedsiębiorstwem.