Pisano ostatnio o byłym szefie gabinetu politycznego ministra, który ponoć nachodził szefów firm, by wstawiać im do zarządów znajomych, o młodym lobbyście, ze stażem w biurze partii, który od dyrektorów spółek wydębiał zlecenia, bo wszyscy wiedzieli, że młodzian harata w gałę z Nim, warszawka plotkuje też o kilku innych goldenbojach.
Państwo pozwolą, że przedstawię jednego z nich: Mariusz Frankowski, lat 34, niekarany, znakomite garnitury i koszule, włos blond długi, śliczny jak, Photoshop w pełni. Pan Mariusz, zanim podbił Warszawę, studiował w Poznaniu. Politologię, rzecz jasna, bo po niej można świetną robotę wyhaczyć. Frankowski wyhaczył i jest dyrektorem mazowieckiej jednostki o makabrycznie długiej nazwie, która rozdziela miliardy z Unii Europejskiej.
Ale spokojnie, kolejność musi być i pan Mariusz ją zachował: najpierw platformerska młodzieżówka, potem dorosła partia, najlepszy pośredniak w kraju i fucha w urzędzie wojewódzkim. Tam się wykazał. Doskonale wiedział, z kim przyjaźnić się należy, z kim napoje spożyć. Dziś pierwszy kadrowy warszawskiej PO poseł Kierwiński o dyrektora zadba, a główny kąpielowy Platformy i jej mazowiecki baron Andrzej Halicki parasol nad nim roztoczy.
I słusznie, bo - trzeba to uczciwie przyznać - sprawdza się znakomicie. Ot, na przykład w polityce kadrowej. Niedawno „Wyborcza" podała listę prawie 50 działaczy lub pociotków luminarzy Platformy, którzy są podwładnymi Frankowskiego, a to tylko wierzchołek góry lodowej. A do tego jeszcze koalicjanci, słowem żadna nieprawomyślna mysz się nie prześliźnie.
Sami państwo rozumiecie, że z kimś takim porozmawiać to gratka. Nie jest to łatwe, prościej już o posłuchanie u ministra, no ale w końcu co szarża, to szarża. Ustawiłem się więc w kolejce. Zaszczytu usłyszenia jedwabistego głosu dyrektora F. nie doznałem. Zastęp dzielnych sekretarek ze starszą inspektor Edytą al-Tawil (podwyżka się aktywistce należy!) umawiał mnie na wywiad przez dwa tygodnie. Co drugi dzień dzwoniąc, że no niestety, jaka szkoda, ale sam chyba rozumiem, takie czasy, tyle obowiązków, słowem: za dwa dni.