Po pierwsze dlatego, że oznaczałoby to, iż polski rząd i rządząca partia opowiadają się po stronie lewicowej inżynierii społecznej. Po stronie tych, którzy uważają, że społeczeństwa trzeba kopniakami zmuszać do realizacji ideologicznych wizji „awangardy postępu". Za żądaniem wprowadzenia w biznesie kwot płciowych kryją się bowiem przeświadczenie i perswazja, że sytuacja, w której kobiety znacznie częściej niż mężczyźni wybierają zaangażowanie się w rodzinę kosztem życia zawodowego, jest sytuacją niepożądaną. Polski rząd, zapowiadając poparcie tego żądania, staje tym samym po stronie tych, którzy chcą uprawiać taką perswazję i kreować takie przeświadczenie.
Po drugie, jest to zła wiadomość dlatego, że oznacza, iż polski rząd staje po stronie tych, którzy dla realizacji celów ideologicznych chcą w dobie kryzysu („gospodarka, głupcze!"...) narzucić firmom rozwiązania mogące zaowocować zamianą menedżerów kompetentnych na mniej kompetentnych, za to słusznych płciowo.
Nie twierdzę, że kobiety średnio są mniej uzdolnione na tym polu niż mężczyźni. Ale z tej konstatacji nie wynika, aby w sposób sztuczny zmuszać przedsiębiorstwa do kadrowej rewolucji.
Uprzedzając polemistów - znam oczywiście wyniki badań mówiące, że firmy z większym udziałem kobiet w zarządach działają lepiej. Ale sami twórcy tych badań komentowali: to po prostu firmy, które i tak już przedtem były najlepsze, stały się w pewnym momencie bardziej otwarte płciowo. Próba narzucenia przedsiębiorstwom kwot oznacza założenie prymatu ideologii nad efektywnością.
Dziwne, że polski rząd przyjmuje takie stanowisko w sytuacji, w której wcale tego robić nie musi. Bo w samej Unii istnieje znaczący sprzeciw wobec omawianego projektu kierowany przez Londyn.