W Sejmie głosowane będą dwa projekty zmiany ustawy o ochronie życia. Pierwszy w pełni legalizuje aborcję. Drugi idzie w przeciwnym kierunku: wyklucza jeden z wyjątków, gdy aborcja jest legalna - sytuację, gdy mamy do czynienia z uszkodzeniem lub ciężkim kalectwem nienarodzonego dziecka.
Sytuacja jest dla Platformy politycznie wygodna, ponieważ może odrzucić oba i znów pokazać, że obce są jej projekty, które silnie antagonizują światopoglądowo. Takie stanowisko zajmują władze Klubu PO. Problem w tym, że chcą one je narzucić wszystkim, wprowadzając dyscyplinę głosowania, a więc zmuszając posłów, by w kwestii ludzkiego życia głosowali nie zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami, ale zgodnie z polityczną kalkulacją partyjnego kierownictwa.
Problem jednak nie tylko w tym, że dyscyplina klubowa byłaby lekceważeniem światopoglądu wielu parlamentarzystów Platformy. To postawienie przed bardzo ciężkim dylematem moralnym tych polityków PO, którzy są katolikami, a więc mają obowiązek głosować za ochroną życia poczętego. Zabronienie im głosowania zgodnie z tą zasadą to nie tylko ingerencja w ich sumienie, ale też zmuszenie ich, aby weszli w konflikt z Kościołem, którego są członkami.
Sprawa jest tym bardziej delikatna, że przepis, który - w drugim z projektów - miałby być zmieniony, od lat budzi poważne wątpliwości. Obecne prawo pozwala przerywać ciążę, gdy zachodzi podejrzenie ciężkiego lub nieodwracalnego uszkodzenia płodu. W praktyce często dochodzi do aborcji, gdy jest zaledwie podejrzenie choroby u dziecka, której objawy stanowiłyby - owszem - utrudnienie, ale nie uniemożliwiłyby mu normalnego życia.
Konserwatyści w Platformie słusznie zwracają uwagę na hipokryzję tego przepisu. Z jednej strony nowoczesne społeczeństwa szczycą się wrażliwością wobec niepełnosprawności i upośledzeń. A równocześnie pozwala się zabijać niepełnosprawnych przed ich narodzeniem.