Że premier nareszcie zachowa się z klasą, tak jak należy. Że wytrąci argumenty z rąk opozycji, rozpalonej przez powrót tematu smoleńskiego, gotowej do rozpoczęcia zajadłego ataku na rząd.
Można było liczyć na to, że premierowi wystarczy odwagi, aby przeprosić w imieniu swoim i innych przedstawicieli rządu, którzy po 10 kwietnia 2010 roku bez jakichkolwiek podstaw przekonywali nas, że praca polskich i rosyjskich służb zajmujących się katastrofą smoleńską była wykonana bez zarzutu. „W kwietniu 2010 kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem, kłamaliśmy cały czas" – mógłby powiedzieć szef polskiego rządu, nawiązując do słów swojego węgierskiego kolegi, byłego premiera Ferenca Gyurcsanya.
Niestety, okazało się, że Donald Tusk nie zamierza uderzyć się w pierś. Chętnie przeprasza za cudze błędy i pomyłki przy sekcjach i identyfikacji zwłok, ale nie dostrzega, ile szkody uczynił on sam i jego współpracownicy, mówiąc przez wiele dni Polakom nieprawdę, przekonując nas, że Rosjanie dokładnie przebadali miejsce wypadku, że identyfikację zwłok przeprowadzono w sposób solidny.
Na przyznanie się do łatwowierności wobec Rosji i do braku determinacji, aby choć domagać się od Władimira Putina staranności, premierowi odwagi nie starczyło. A można odnieść wrażenie, że tuż po katastrofie Donald Tusk i jego ministrowie, zamiast pilnować polskich interesów, zajmowali się dyplomacją, ocieplaniem swoich relacji z Moskwą. Nas tymczasem, dla dobra tych stosunków, przekonywali, iż wszystko było w porządku, choć – jak dziś już wiemy – działania strony rosyjskiej po katastrofie smoleńskiej były w najlepszym wypadku nierzetelne i niestaranne.
Niestety, Tusk nie dość, że nie dostrzega tu jakiejkolwiek przewiny swojej i swojego rządu, to we wczorajszym wystąpieniu nie potrafił się powstrzymać przed politycznym atakiem na opozycję, w dodatku obraźliwym, wyjątkowo nietaktownym. Najwyraźniej chciał sprowokować PiS do radykalnych wystąpień. Zagroził podaniem listy nazwisk byłych urzędników – jak dał do zrozumienia – Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którzy powinni po katastrofie pojechać do Moskwy, a zabrakło im „odwagi i determinacji". Mało tego – uderzył także w samego zmarłego prezydenta, strasząc, że może ujawnić „prawdziwe przyczyny katastrofy", może przypomnieć, kto był organizatorem wyprawy do Smoleńska i kto zapraszał pasażerów do samolotu.