Takie pytania stawiają sobie coraz częściej Polacy, bo polityka państwa zniechęca do tradycyjnej rodziny. To paradoks. Po pierwsze to rodzina właśnie jest chroniona konstytucją - ten model powinien być więc promowany. Po drugie - ogromnie się państwu opłaca. To w rodzinie powstaje bogactwo narodu, to tu są przekazywane jego wartości, to rodzina jest motorem wzrostu, to tu rodzą się dzieci, które są przygotowywane do funkcjonowania w społeczeństwie.
Pracujesz, masz dzieci i ślub? Miejsce w przedszkolu nie jest dla ciebie. Podobnie gdy chcesz skorzystać ze wsparcia w zakupie mieszkania w ramach „Rodziny na swoim”. Zastanów się, czy się żenić, bo mając 35 lat, z dopłat już nie skorzystasz. Przemyśl też małżeństwo przy rozliczaniu PIT. Jeśli zalegalizujesz związek, zapłacisz wyższe podatki.
To tylko niektóre twarde dane osłabiające rodzinę. Do tego dochodzi miękkie jej podgryzanie. Dajmy prawa związkom partnerskim, zrelatywizujmy pojęcie płci, konkubenci nie mogą mieć mniejszych praw od małżeństw - krzyczy gromko postępowa frakcja. Logiczna analiza tych postulatów wskazuje: nadawanie takich przywilejów osłabia de facto rodzinę, bo jej prawa nie są już wyjątkowe.
Atak na rodzinę ma swoje podwaliny w strachu przed wolnymi ludźmi. Państwo wie, że matecznikiem niezależności, wolności, siły jest właśnie rodowe gniazdo. To dlatego systemy totalitarne w pierwszej kolejności atakują rodzinne więzi, nieprzypadkowo w antyutopii Huxleya rodzin w ogóle nie ma. Bo utrudniałyby one kontrolę.
Mądre rządy wiedzą jednak, że mocna rodzina to silne państwo, gospodarka, siła przetrwania. Czy nie zmierzamy w złym kierunku?