Najpierw z pomocą pospieszył premier, apelując do warszawiaków, by do urn nie poszli. Teraz z odsieczą ruszył prezydent Bronisław Komorowski, który zasugerował, że na referendum się nie wybiera. A w jego kancelarii powstaje projekt ustawy, który utrudnić ma odwoływanie samorządowców w referendach. Do tego szef mazowieckiej PO Andrzej Halicki kwestionuje sposób zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum. Pewnie w najbliższym czasie możemy spodziewać się kolejnych armat, które przygotowała Platforma do obrony twierdzy Warszawa.
Strach jest uzasadniony. Odwołanie Hanny Gronkiewicz-Waltz mogłoby uruchomić lawinę. Upadek następnych prezydentów mógłby oznaczać, że PO przegra wybory do europarlamentu, wybory samorządowe, a potem parlamentarne.
Dlatego to nie jest bitwa o stolicę, lecz o przyszłość rządzącej partii. Słupki poparcia dla PO idą ostro w dół. Według Homo Homini, gdyby wybory odbyły się na początku sierpnia, Platforma dostałaby tylko 24 proc. głosów, PiS zaś aż 35 proc.
W bitwie o Warszawę główną linią obrony jest skłonienie mieszkańców miasta, by nie szli na referendum. Ważność głosowania zależy bowiem od liczby mieszkańców, którzy wezmą w nim udział.
Premier Tusk i prezydent Komorowski swego czasu walczyli o prawo do swobodnego oddania głosu dla każdego obywatela. Dziś od nich obu obywatele słyszą: „zostań w domu".