W skład kostiumu kołtuna wchodzi, rzecz jasna, przyciasny garnitur lub garsonka, niechlujny wąsik (dla płci obojga) oraz łatwość zapowietrzania się połączona z patetycznym wielosłowiem. Cmokier ubrany jest znacznie lepiej, do powiedzenia jednak ma mniej: „Ta czaszka Damiena Hirsta jest niesamowita; wiedziałeś, że tam jest 8.601 diamencików?” – wykrzykuje. „Realizacje” (słowo „dzieła” nie przechodzi mu przez usta, jako zbyt staroświeckie) są nieodmiennie „kontrowersyjne”, a skoro kontrowersyjne – to świetne, czy to będzie osławiony (ziew) rekin zanurzony w formalinie, czy nieposłane łóżko Tracey Emin ze śladami wymiotów, rozstroju i kilku stosunków, wokół którego leży jej nieświeża bielizna i zużyte prezerwatywy (ziew), czy rzeźby braci Chapman z włókna szklanego, przedstawiające (ziew) już to dzieci z genitaliami umieszczonymi w miejsce twarzy, już to rozczłonkowane ciała.

Można by uznać, że czas zatoczył krąg i wróciliśmy do tradycji XVII-wiecznych Kunstkamer, gdzie w słojach i gablotach tkwiły „osobliwości natury”, czyli zwykle dwugłowe cielęta i noworodki, którym towarzyszyły muszle z mórz południowych. Gawiedź lubiła wówczas również publiczne wieszanie i łamanie kołem, ale, jak widać, bracia Chapman gotowi są zapewnić jej i te emocje. Podziwu nie budzi w tej sytuacji ani liczba diamencików, ani wysokość honorariów, lecz biegłość, z jaką kasta „artystów współczesnych” opanowała kunszt puszczania mechanicznego zająca, za którym ruszają w pogoń charty zachwyconej lub zgorszonej publiki. Ze skromnego zbioru tabu, na który składają się: seks, nagość, śmierć, dziecko, swastyka i symbole chrześcijańskie, dość wybrać i połączyć dowolne trzy elementy. Działa.

Wykrzykiwanie, że król jest nagi, nic nie daje: ci królowie życia i galerii lubią przecież rozbieranki nade wszystko. O tym, że „dzieło sztuki złożone ze sznurka, znaczków pocztowych, gazety lewicowej i gołębich odchodów bazuje na wielu nudnych banałach” pisał już Nabokov – i co? Nie dziś, to jutro Katarzyna Kozyra posypie zdjęcia autora „Przejrzystości rzeczy” gołębimi odchodami, przewiąże sznurkiem, doda wypchaną mysz na łańcuszku i będzie kolażyk.

Można co najwyżej zagadywać P.T. kuratorów: kochani, pławcie się w diamencikach Hirsta, ile chcecie (nie zapomnijcie tylko zaprosić Dody na wernisaż!), ale może sprowadzalibyście coś jeszcze? Miło, że dwa lata temu trafił do Krakowa Turner, ale jest jeszcze kilku malarzy… Pewnie, Paul Nash czy Roger Fry to dla was stare pryki, ale chociaż Bacona może byście ściągnęli? Wy będziecie się dobrze czuli, bo gej, awangarda i te rzeczy – a nam, filistrom, dacie szanse obejrzenia malarza, który był kimś więcej niż salonowym pieścidełkiem.