To nie jest tylko hipotetyczne założenie, ale także główny element rosyjskiej strategii militarnej, która upatruje wroga w NATO, a szczególnie w jego wschodnich przyczółkach, czyli właśnie w nas. Warto to mieć w pamięci, planując wydatki obronne.
Zarówno prezydent Komorowski, jak i rząd zgadzają się, że nasze siły zbrojne powinny przestać się koncentrować na zamorskich ekspedycjach, a skupić na zdolnościach obrony kraju. Eksperci wyliczają, że w razie wojny Rosja może rzucić na Polskę siły ponaddwukrotnie większe od naszych. Przewagę tę można zniwelować, zaopatrując polską armię w najnowocześniejszy sprzęt i nieustannie szkoląc ją do natychmiastowego wejścia do wojny.
Potrzeba na to jednak pieniędzy, czyli wzrostu, a nie zmniejszania wydatków na obronę.
Krytycy pytają – nie bez racji – a jak wojna nie wybuchnie, po co wydawać krocie na wojsko, skoro jest tyle pilniejszych wydatków? Tym tropem idzie wszak większość państw europejskich, tną armię, gdzie mogą. Ale skąd pewność, że wojna nie wybuchnie? Małe prawdopodobieństwo dziś, nie oznacza tego samego jutro albo za kilka, kilkanaście lat.
Nowoczesnej, sprawnej armii nie buduje się ad hoc, potrzeba na to czasu, tysięcy godzin manewrów, ćwiczeń i ton bardzo drogiego sprzętu. Za zaniedbania dziś możemy zapłacić w przyszłości. Poza tym najlepsza armia to ta, która nigdy nie zostanie użyta, bo dysponuje taką siłą odstraszania, że nikomu nie przyjdzie do głowy rzucić jej wyzwania. Jest ona osłoną nie tylko bytu państwowego, ale i wartości, które wypracowaliśmy: demokracji, wolnego rynku, rozwoju gospodarczego, pokoju społecznego. Na co dzień nie widzimy tej tarczy, zauważymy natomiast boleśnie jej nieszczelność, jeśli zdecydujemy się na radykalne cięcia kosztów w obronie.
Manewry „Zapad 2013” to kolejne, choć niezamierzone, ostrzeżenie, przed ignorowaniem spraw obrony i gmeraniem w budżecie MON.