Trzecia kadencja to okazja do pokazania, na czym ma polegać hegemonia Niemiec, czy będzie nawiązywała do proeuropejskiej tradycji poprzednich kanclerzy, czy też niebezpiecznie zbliży się do wizji, którą w drastycznej formie widać na plakatach w czasie greckich demonstracji – przedstawiających Merkel z wąsikiem Führera.
Nowy rząd niemiecki ma pokazać, że w znękanej kryzysem Europie możliwe jest połączenie rozsądnej polityki gospodarczej z pobudzeniem wzrostu ekonomicznego i – co może najważniejsze – przywróceniem wiary, że młode pokolenia w wielu narodach europejskich nie są już na zawsze skazane na to, by żyć gorzej niż pokolenie ich dziadków i ojców. Największym problemem Unii Europejskiej, na razie tej starej, zachodniej – ale zaraz dotknie to i nowej, z naszego regionu – jest pogodzenie się z tym, że złoty wiek bezpowrotnie się skończył. Cudu przywrócenia wiary w atrakcyjność Unii dla przyszłych pokoleń ma dokonać Angela Merkel.
Od niej też w dużym stopniu będzie zależało, jak atrakcyjna będzie strefa euro, jak bezpieczne będą oszczędności Europejczyków. Biorąc pod uwagę dobry wynik w niedzielnych wyborach nowej partii, Alternatywy dla Niemiec, która z eurozony chciałaby swój kraj wyprowadzić, atrakcyjność ta może maleć. Co przedłuży polski dylemat, ile jeszcze czekać z decyzją na temat przyjęcia europejskiej waluty.
Angela Merkel powinna też dać odpowiedź na temat miejsca Niemiec w polityce światowej. Niepokojąco wyglądały ich poczynania na niedawnym szczycie G20 w Petersburgu, gdzie początkowo wyłamały się z chóru państw zachodnich w sprawie Syrii. Przez chwilę Niemcy w grze na geopolitycznej szachownicy znalazły się po jednej stronie z Rosją i Chinami. Czekamy na potwierdzenie, że Niemcy nie mają żadnych wątpliwości, iż w sprawach bezpieczeństwa i polityki wschodniej grają w jednej drużynie z Polską.
Czekamy też na potwierdzenie, że zniknięcie z głównej niemieckiej sceny Związku Wypędzonych z Eriką Steinbach naprawdę oznacza, że nie musimy się już obawiać pisania na nowo historii drugiej wojny światowej.