Wygrać mogą wszyscy

Czy niezbyt długa, pełna zdawkowych uprzejmości rozmowa telefoniczna zasługuje na określenie „historyczna”? Owszem, pod warunkiem że chodzi o rozmowę przywódców dwóch państw, które przez ostatnie 34 lata życzyły sobie wzajemnie co najwyżej jak najszybszego unicestwienia.

Publikacja: 29.09.2013 20:08

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Nic więc dziwnego, że informacja o piątkowej konwersacji Baracka Obamy i nowego irańskiego prezydenta Hasana Rouhaniego zelektryzowała świat globalnej polityki. Tym bardziej że zapowiadana wcześniej próba zaaranżowania ich „przypadkowego spotkania” w kuluarach niedawnego szczytu ONZ zakończyła się fiaskiem.

Wystarczy rzucić okiem na irańskie murale przedstawiające Amerykę w roli wcielonego szatana albo na satyryczne rysunki w amerykańskich gazetach, nieodmiennie przedstawiające opatulonych w czarne szaty irańskich ajatollahów z bombą atomową na podorędziu, by zrozumieć, jaka przepaść dzieli dziś Teheran i Waszyngton. I jak trudno będzie zmienić obowiązujący po obu stronach stereotypowy wizerunek arcywroga.

Być może irańscy przywódcy uznali, że kurczowe trzymanie się podstawowego dogmatu ich polityki zagranicznej przestaje się opłacać. Stąd zgoda na udział umiarkowanego Rouhaniego w wyborach (w końcu można było go powstrzymać jak tylu innych niezbyt gorliwych obrońców Republiki Islamskiej przed nim) i zachęty samego najwyższego przywódcy, ajatollaha Alego Chameneiego do ostrożnego dialogu.

Także Biały Dom nauczony wieloletnimi jałowymi wysiłkami na rzecz zniechęcenia Iranu do majstrowania przy bombie „A” najwyraźniej doszedł do przekonania, że może warto choć spróbować dialogu. Tym bardziej że bez znalezienia jakiegoś modus vivendi z Iranem trudno będzie osiągnąć postęp w gaszeniu coraz to nowych ognisk zapalnych – od Iraku, po Syrię, Liban i region Zatoki Perskiej.

Ajatollahowie okazali się sprytnymi graczami, a ich prowadzona od kilku tygodni „ofensywa uroku” zjednuje im sympatię ulicy w wielu państwach. Oczywiście nie wszyscy poddają się pięknym słowom o umiłowaniu pokoju. Szczególnie premier Izraela Benjamin Netanjahu przypomina wieloletnią historię perskich propagandowych zagrywek, z których nieodmiennie wynikało tylko jedno: dzięki zasłonie dymnej Teheran zyskiwał czas  na zbudowanie kolejnych instalacji wzbogacania uranu.

Jeśli teraz sprawy miałyby przybrać inny obrót, to wygrać mogą wszyscy, a stawka gry jest naprawdę wysoka. Podkreślmy słówko „jeśli”.

Nic więc dziwnego, że informacja o piątkowej konwersacji Baracka Obamy i nowego irańskiego prezydenta Hasana Rouhaniego zelektryzowała świat globalnej polityki. Tym bardziej że zapowiadana wcześniej próba zaaranżowania ich „przypadkowego spotkania” w kuluarach niedawnego szczytu ONZ zakończyła się fiaskiem.

Wystarczy rzucić okiem na irańskie murale przedstawiające Amerykę w roli wcielonego szatana albo na satyryczne rysunki w amerykańskich gazetach, nieodmiennie przedstawiające opatulonych w czarne szaty irańskich ajatollahów z bombą atomową na podorędziu, by zrozumieć, jaka przepaść dzieli dziś Teheran i Waszyngton. I jak trudno będzie zmienić obowiązujący po obu stronach stereotypowy wizerunek arcywroga.

Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Nie wykręcajcie nam rąk patriotyzmem, czyli wojna pod flagą biało-czerwoną
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Grzegorz Braun testuje siłę państwa. Czy może więcej i pozostanie bezkarny?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Kazimierz Groblewski: Ktoś powinien mocniej zareagować na antysemityzm Grzegorza Brauna
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne