Opatrzność chciała po swojemu, Lech Wałęsa objęcie funkcji premiera zaproponował właśnie jemu. Czy był to przejaw geniuszu, dowód wyjątkowego wyczucia czy praktycznego myślenia? Nie wiem. I w gruncie rzeczy nie ma to znaczenia. Wtedy w sierpniu 1989 nie byłem pewnie jedynym, który przyjął tę decyzję po prostu z szacunkiem. To był kandydat „Solidarności", kandydat wolnej Polski, więc także i mój kandydat. Zarazem człowiek poważny, doświadczony, o pięknej karcie z czasów solidarnościowego „karnawału", internowany w stanie wojennym, ale i z doświadczeniem w polityce. Dziennikarz, katolicki aktywista, człowiek bez najmniejszych złudzeń wobec systemu.
Po ponad 20 latach we wstępie do książki „Rok 1989 i lata następne" pisał o Okrągłym Stole: „Nieufność była zrozumiała, a ryzyko uwikłania się w dwuznaczne rozwiązanie ogromne". Któż lepiej miał to wiedzieć od niego, świadka narodzin, pozornego sukcesu i powolnego dogorywania komunistycznej Polski. Doświadczenie, realizm musiały podpowiadać niewiarę w polską szansę. Związek Radziecki był wciąż groźnym monstrum. Gospodarka w rozpadzie, system opresji wciąż groźny i sprawny. A jednak podjął się misji, o której musiał wiedzieć, że jest niemal beznadziejna.
Czy naprawdę wierzył, że będzie można podnieść ze zgliszcz PRL demokratyczny, niepodległy kraj? Z pewnością wierzył. Widać tę wiarę wyraźnie w jego sejmowym wystąpieniu z 24 sierpnia 1989 roku, kiedy już wiedział, że będzie premierem. Wiele w nim realizmu, pokory, koncyliacyjności, ale i światła. I tak budował ten rząd, w ramach, jakie mu dawała historia, ale i z odwagą, nadzieją na przyszłość. Tylko one mogły podyktować takie wybory personalne jak Leszek Balcerowicz, Waldemar Kuczyński czy Krzysztof Kozłowski. To były decyzje, które fundowały wolną Polskę.
Czy popełnił błędy? Wtedy miałem wrażenie, że było ich mnóstwo. Niekonsekwentna lustracja, zachowanie ciągłości służb, oporna dekomunizacja czy brak śmiałych decyzji reprywatyzacyjnych. Dziś mam wątpliwości, czy wtedy dało się szybciej, inaczej. Wszystko to jednak niknie w cieniu osiągnięć, czyli budowy normalnego państwa, które po nim i jego następcach odziedziczyliśmy. Brak tu miejsca, by wspomnieć jego gorzkie współzawodnictwo z Wałęsą, gorycz porażki z Tymińskim czy jakże godną rolę, którą odegrał na Bałkanach. Zbyt mało miejsca, by przytoczyć dłuższy fragment jego mądrych słów o Polsce, świecie, polityce, ale jestem przekonany, że będziemy je powtarzali.
Miałem honor spotykać go na różnych etapach mojego życia. Słuchać tego, co miał do powiedzenia i choć nie zawsze się z nim zgadzałem, nigdy nie miałem poczucia nieistotności tego, co mówił.