Przyznaje to już nawet Aleksander Kwaśniewski, który jako wysłannik europarlamentu przez ostatnie kilkanaście miesięcy robił wszystko, aby skłonić Wiktora Janukowycza do spełnienia warunków Brukseli. W ten sposób władze w Kijowie po raz drugi odrzucają szanse na wyrwanie się spod wpływów Moskwy i stopniową integrację z Zachodem.
Po raz pierwszy taką możliwość stworzył Ukraińcom prezydent George W. Bush, oferując plan przystąpienia do NATO. Tym razem to kanclerz Angela Merkel była gotowa wyjść naprzeciw Janukowyczowi, aby powstrzymać plany odbudowy przez Władimira Putina postsowieckiego imperium.
To prawda, Bruksela popełniła błąd, stawiając jako warunek zawarcia umowy stowarzyszeniowej uwolnienie Julii Tymoszenko. W ten sposób sprawy strategiczne stały się zakładnikiem osobistej animozji ukraińskich przywódców.
Ale za porażkę szczytu w Wilnie ponoszą odpowiedzialność przede wszystkim sami Ukraińcy. Przez wiele lat władze w Kijowie nie chciały przeprowadzić trudnych reform rynkowych, do jakich namawiał je MFW. Z tego powodu ukraińska gospodarka stanęła na skraju zapaści i okazała się bezbronna wobec groźby embarga Władimira Putina. Ukraina okazała się państwem bezwładnym, gdzie doraźny interes bierze górę nad długofalową strategią modernizacji kraju. Państwem, którego kierunek rozwoju zależy od interesów poszczególnych oligarchów, osobistej rywalizacji polityków, a przede wszystkim nacisków Kremla.
Nie wiemy, co dokładnie obiecał premier Miedwiediew podczas tajemniczego spotkania z szefem ukraińskiego rządu w środę. Ale skutki wyboru Ukrainy są jasne. Prowadzona do tej pory polityka spowodowała, że poziom życia u naszego wschodniego sąsiada jest, zdaniem Banku Światowego, porównywalny do takich krajów jak Egipt czy Algieria, i aż trzykrotnie niższy niż w Polsce. Ta degrengolada będzie teraz trwała. Bo trzeciej szansy Zachód długo nie da Ukraińcom, o ile w ogóle się ona jeszcze kiedykolwiek pojawi.