Wersja Palikota jest taka: TR wynajął agencję reklamową, ta z kolei powierzchnię od wspólnoty mieszkaniowej przy stołecznym pl. Konstytucji, by zawiesić duży billboard („Tryptyk z życia klasy próżniaczej"), który zarzucał obsadzanie stanowisk w spółkach Skarbu Państwa przez rodziny polityków SLD, PiS i PO. Gdy wynajęci alpiniści chcieli go zawiesić podjechali policjanci i żądali umowy, atestów, a gdy je szybko dostarczono, zadzwonili do wspólnoty strasząc odpowiedzialnością karną i cywilną za treść transparentu, w efekcie wspólnota zerwała umowę.
Teraz wersja policji: była to rutynowa interwencja, a gdy policjanci poinformowali przedstawicielkę wspólnoty o treści reklamy ta powiedziała, że wcześniej jej nie znała a ponieważ narusza dobra osobiste osób trzecich, uznaje ją za sprzeczną z umową. Policja miała dodać, że same zainteresowane strony winny wyjaśnić sporne kwestie, zatem próby ustawienia jej po jednej ze stron uznać należy za nadużycie.
Rzecz w tym, że Janusz Palikot nie zarzuca policji, że stanęła po stronie wspólnoty, ale że bezprawnie interweniowała, że stosuje niedemokratyczne standardy. Trudno odrzucić takie podejrzenia. Gdybyśmy w Polsce mieli dzielnicowych, którzy jakby po sąsiedzku, radzą, ostrzegają w rodzaju: „pani prezes po co pani ściąga na siebie kłopoty tym zwariowanym transparentem, ludzie się zlecą, zaczną panią ciągać po sądach jako świadka, żaden zysk itp. - to można byłoby jeszcze takiego dzielnicowego zrozumieć. Tu jednak nie chodziło o tego rodzaju życzliwość, ani wspólnotę. Efektem było zaś przestraszenie.
Gdyby chodziło o jednoznaczne złamanie prawa billboardem np. o treści faszystowskie, antysemickie czy wyraźnie nieobyczajne, to organy ścigania, policja czy straż miejska, mają nie tylko prawo ale i obowiązek je usuwać (por. „Wiadro farby najlepsze na swastykę", „Rz", z 5 lipca 2013 r.). Można zrozumieć interwencję policji w celu wyjaśnienia treści transparentu, gdyby nasuwała uzasadnione podejrzenie, że może stanowić przestępstwo, ale nie po to by zbadać czy reklama jest wieszana zgodnie z umową, gdyż to jest prywatna sprawa właściciela powierzchni reklamowej. Chyba polscy policjanci nie monitorują wszystkich ekip naklejających plakaty w miejscach publicznych ?
Lider TR zapowiedział, że będzie domagał się wyciągnięcia konsekwencji wobec funkcjonariuszy, po drugie wywieszenia plakatu tej samej treści na budynku komendy głównej policji w Warszawie. Od razu powiedzmy, ze to drugie żądanie jest raczej natury kabaretowej, przeprosiny zamieszcza się zwykle w tym miejscu gdzie doszło do naruszenia - właściwszym miejscem byłby więc pl. Konstytucji.