Czy decyzja prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowcza o odrzuceniu umowy stowarzyszeniowej oznacza, że ten projekt kończy się klęską? Niekoniecznie.
To prawda: przeciągnięcie Ukrainy na Zachód zawsze było prawdziwym celem strategii MSZ. Negocjacje w Mołdawią czy Gruzją stanowiły tu tylko dodatek. Stosując taką miarę trudno wiec o optymizm.
Ale są też inne sposoby na ocenę bilansu „Partnerstwa". W tym stosunkowo krótkim czasie nastąpiła radykalna zmiana podejścia Brukseli do naszych wschodnich sąsiadów. W Wilnie zjawiło się 14 prezydentów państw i 19 premierów. Irlandczycy i Portugalczycy, którzy stosując miarę z przeszłości posłali tu tylko ministrów, nagle poczuli się nieswojo w otoczeniu Angeli Merkel, Francois Hollande'a, Davida Camerona. Wyszli na tych, co nie rozumieją, jak wielka gra toczy się w Wilnie.
Inną miarą jest język, jaki stosują dziś pod adresem Moskwy unijni przywódcy. Jose-Manuel Barroso, szef Komisji Europejskiej, mówi o „łamaniu przez Rosję prawa międzynarodowego" z powodu embarga, nałożonego na Ukrainę. Inni są jeszcze bardziej dosadni. Niespodziewanie Polska, która przez lata miała opinię radykała, jeśli idzie o politykę wschodnią, teraz znalazła się w głównym nurcie opinii Unii o Rosji. Inaczej mówiąc zdołała przekonać do swojej oceny Niemcy, Francję, Włochy i inne potęgi Europy.
Jest wreszcie trzecia miara: nastawienia opinii publicznej. Zarówno na Ukrainie jak i na Zachodzie Europy zmienia się ono bardzo szybko. Dominuje teraz prosty przekaz: brutalna dyktatura Kremla próbuje zdławić wolnościowe dążenia Ukraińców i innych narodów wschodniej Europy. Jak pokazuje choćby doświadczenie „arabskiej wiosny", to bardzo niedobra ewolucja dla Putina.