Mankamenty metodologiczne – nazwijmy to tak elegancko – „Resortowych dzieci" zostały podkreślone w rozmowie Roberta Mazurka ze współautorką książki, Dorotą Kanią. Mazurek, jak to Mazurek, łapie Kanię za słówka, pokazuje nieścisłości i niekonsekwencje, a przede wszystkim tendencyjność w doborze bohaterów książki.
Co ciekawe Kania zarzuca innym dziennikarzom mającym sympatie bardziej po prawej stronie, że sami takiej książki nie napisali. Byłoby to może i śmieszne, gdyby nie fakt, że np. naśmiewa się z Piotra Zaremby i wszystkich jego książek, analiz i całego dorobku, tylko dlatego, że – według niej – nie miał sam odwagi by napisać własnych „Resortowych dzieci". Zaremba oczywiście nie jest świętą krową i wolno go krytykować. Ale można odnosić się do poszczególnych jego wypowiedzi, polemizować, a nie walić na oślep, zarzucając mu tchórzostwa. Bo według takiej logiki, wyrocznią dziennikarską jest Dorota Kania i Jerzy Targalski, którzy zlustrowali dziennikarskich prominentów III RP i ich rodziny. Absurdalne, prawda?
Tendencyjność „Resortowym Dzieciom" zarzuca również Marcin Meller w Newsweeku. Z tym, że robi to na własnym przykładzie. Meller, w młodości działacz NZS, syn szefa MSZ w rządzie PiS, znalazł się w książce teoretycznie dlatego, że jego dziadek był komunistą a ojciec należał do PZPR, faktycznie jednak dlatego, że ma niesłuszne poglądy. Gdy Stefan Meller zostawał ministrem w rządzie Kaziemierza Marcinkiewicza, a więc stanął po właściwej stronie, jego dwuletnia, zakończona w 1968 „kariera" w PZPR nikomu nie przeszkadzała. Ale ponieważ – jak twierdzi Marcin Meller – dziś jego poglądy nie odpowiadają autorom „Resortowych Dzieci", jego przeszłość została gruntownie prześwietlona.
Wielu moich kolegów z prawej strony podkreśla, że ta książka jest bardzo ważna, bo wypełnia pewną istotną lukę w naszej wiedzy o III RP. Być może ta książka odpowiada na pewne zapotrzebowanie – wiemy, że bije rekordy poczytności, a coraz głośniejsza awantura wokół niej z pewnością sprzedaży sprzyja – ale moim zdaniem w najmniejszym stopniu nie rozwiązuje problemu, z jakim autorzy książki chcieliby walczyć. Raczej polepsza samopoczucie tych, którzy nie lubią mediów III RP.
Ba, mam wrażenie, że taka książka pomaga wysnuć wnioski, które są raczej przejawem pewnej słabości. No bo na przykład zamiast polemizować z czyimiś poglądami, lepiej powiedzieć, że jego ojciec walczył w AL, był agentem SB, kontaktem WSW, działaczem PZPR czy czegokolwiek tam jeszcze. I co? No właśnie, i nic.