Pusta lodówka i starcie Polski solidarnej z liberalną, "mordo ty moja", "polska flaga nad Szczecinem", dąb Bartek, czy książka Jarosława Kaczyńskiego i spór o Angelę Merkel. W ostatnich latach każda kampania wyborcza miała jakiś symbol, do którego można się odwołać.

Nie brakowało emocjonujących zwrotów akcji i dynamicznej, pełnej sporów końcówki. Tym razem nikomu nie udało się narzucić przewodniego tematu kampanii.

PO chciało rozmawiać o sprawach zagranicznych i bezpieczeństwie, bo badania pokazują, że w tych kwestiach wyborcy uznają jej kompetencje. Ale fiasko forsowanej przez premiera unii energetycznej, sprawiło, że temat nie jest dla tej partii najwygodniejszy. Stąd mobilizacja wyborców, która pokazuje PiS jako potencjalnych sojuszników Janusza Korwin-Mikkego, która pewnie służy bardziej samemu liderowi Kongresu Nowej Prawicy, który po raz pierwszy ma szansę przekroczyć próg wyborczy.

PiS chciał rozmawiać o problemach bytowych Polaków. Ale ponieważ prezes Jarosław Kaczyński robi to, jeżdżąc po kraju, to bardziej przebija się w mediach lokalnych. Opozycji nie udaje się po 7 latach rządów PO, wciągnąć tej partii w spór na temat problemów, który rozgrzałyby miliony Polaków. Za emigrację, bezrobocie i złą kondycję służby zdrowia rządzących atakują wszyscy, więc PiS może tylko próbować udowadniać, że będzie w realizacji obietnic skuteczniejszy.

Wszystko to sprawia, że pewnie sprawdzą się prognozy niskiej frekwencji. Oznacza to dużo większe szanse dla małych partii, które "stawały na głowie", by wyróżnić się w kampanii. Podobną sytuację mieliśmy w 2004 r. Do Parlamentu Europejskiego weszło wtedy kilka małych partii. Rok później niektóre zniknęły, inne urosły w siłę. Ale był to początek zmian na naszej scenie politycznej. Skoro spór PO i PiS już nie rozgrzewa znanych z ostatnich lat emocji, to być może na naszych oczach zachodzą podobne procesy.