Sąd apelacyjny utrzymał wyrok ?w sprawie masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Rok temu były wicepremier PRL, dziś 80-letni Stanisław Kociołek (znany z ballady o Janku Wiśniewskim jako „krwawy Kociołek, kat Trójmiasta"), został uniewinniony, a dwóch oficerów ludowego Wojska Polskiego oskarżonych o „sprawstwo kierownicze" zabójstwa skazano na dwa lata w zawieszeniu.
Oczywiście od tamtych dramatycznych wydarzeń minęły blisko 44 lata. I trudno w tej chwili bez żadnych wątpliwości orzec, czy PRL-owski dygnitarz, nakłaniając strajkujących ?w Gdyni robotników do tego, żeby wrócili do pracy, z premedytacją wystawił ich na strzały ze strony blokujących stocznię żołnierzy, chociaż czarna legenda o nim nie wzięła się znikąd. Ale przecież nie o samego Kociołka tu chodzi. Śledztwo w sprawie grudniowej masakry nie jest wyjątkiem. Trzeba je widzieć w kontekście stosunku III RP do komunistycznej przeszłości. Ten kontekst jest w tym przypadku zasadniczym problemem.
Po roku 1989 mieliśmy ?do czynienia z wysypem antykomunistów. Przemoc starego reżimu potępiali politycy wywodzący się zarówno z opozycji solidarnościowej, jak i z obozu dawnej władzy. Ale takie wydarzenia, jak strzelanie do robotników w grudniu 1970 roku, czołowi politycy SLD traktowali niemal w kategoriach błędów i wypaczeń systemu, którego bronili, a zwolennicy grubej kreski podchodzili do tego z wyrozumiałością. Uznanie Okrągłego Stołu za aksjologiczny fundament nowej Polski rzutowało i na jej politykę historyczną, i na jej ustawodawstwo, i na funkcjonowanie jej wymiaru sprawiedliwości.
Nic zatem dziwnego, że proces w sprawie grudniowej masakry trwał 17 lat. Przez tak długi czas można było doprowadzić do tego, że wszystko rozejdzie się po kościach. A skoro tak, to dlaczego odpowiedzialni za krwawą rozprawę z robotnikami nie mieliby zostać uznani za osoby kroczące ?do wolności własną drogą – za „ludzi honoru"?