Zaostrzająca się sytuacja międzynarodowa uderzyła w polsko-rosyjską współpracę na polu kultury. W roku 2015 nie będzie Roku Polski w Rosji i Roku Rosji w Polsce.
Komuś pomysł odwołania tego przedsięwzięcia może się nie spodobać. Bo przecież – jak jeszcze niedawno utrzymywali przedstawiciele rządu Donalda Tuska – chodziło o inicjatywę, w której ?ramach miało nastąpić spot?kanie ludzi kultury z obu krajów, a więc środowisk niemających bezpośrednio żadne?go związku z aneksją Krymu czy destabilizacją wschodnich obwodów Ukrainy. Mało tego, można sobie wyobrazić, że Polskę w Rosji reprezentowaliby duchowi spadkobiercy romantycznych wieszczów nadający wolnościowy przekaz „do przyjaciół Moskali". Z kolei Rosja wysłałaby do Pol?ski między innymi artystów krytycznie nastawionych do imperialnych zakusów putinowskiego reżimu.
Tyle że to była wizja bardzo naiwna. Niestety, rzeczywistość jest brutalna i wymyka się wyobrażeniom, które rodzą się w głowach oderwanych od życia pięknoduchów. Osiągnięcia rosyjskiej kultury to koronny argument w politycznej propagandzie Moskwy i jej sprzymierzeńców na Zachodzie. Kreml używa ich, aby uzyskać taryfę ulgową dla swojej zaborczej polityki. Ten, kto nie tylko uważa, że Władimir Putin jest agresorem, ale też nie potrafi wyrazić zachwytu nad Teatrem Bolszoj, zostaje uznany za barbarzyńcę. ?A barbarzyńcy nie mogą zabierać głosu w sporach międzynarodowych, bo nie pojmują niuansów politycznych rozgrywek.
Sześć lat temu Donald Tusk i Radosław Sikorski o takie barbarzyństwo i rusofobię oskarżali Lecha Kaczyńskiego i liderów PiS. Sami odcinali się od takiej postawy i robili, co mogli, aby wypaść korzystnie w oczach Kremla. Skutkiem była skandalicznie bezradna postawa rządu polskiego wobec katastrofy smoleńskiej.
Teraz jest inaczej. To dobrze, że polskie władze zdobyły się na ten symboliczny gest. Oby oznaczało to, że rząd Tuska zaczyna w końcu dostrzegać, jaka naprawdę jest Rosja.