W większości polskich komentarzy po wyborze Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej dominuje przesadny optymizm bądź krytycyzm. Szkoda, bo sprawa nie jest całkiem jednoznaczna. Nie ma wyłącznie wad lub zalet. Wydaje się jednak, że jest więcej pozytywnych aspektów wyjazdu polskiego premiera do Brukseli niż wad tego rozwiązania.
Najbardziej radykalni zwolennicy Donalda Tuska krytykują decyzję premiera, używając tych samych argumentów co jego zdecydowani krytycy. Jedni i drudzy przekonują, że wyjazd jest błędem, ponieważ ta funkcja niewiele znaczy. Sympatycy Tuska mówią tak, by uzasadnić swe oburzenie porzuceniem przez lidera PO roli zapory przed Jarosławem Kaczyńskim. Przeciwnicy używają tego samego argumentu, nie chcąc przyznać, że Tuskowi coś szczególnego się udało.
Krytycy twierdzą, że Polska nie będzie z tej nominacji nic miała, podobnie jak Belgia rzekomo nic nie miała z tego, że stanowisko szefa Rady piastował były premier Belgii. To jednak stawianie sprawy do góry nogami. Dla wszystkich bowiem było dotychczas oczywiste, że na najwyższe stanowiska w UE powoływano Włochów, Niemców, Francuzów, Brytyjczyków, Hiszpanów czy Belgów. Czy kraje te miały coś z tego, że to z nich pochodzili szefowie dyplomacji, komisji czy innych ważnych urzędów? Oczywiście, ponieważ to one tworzyły jądro tzw. starej Unii i dzieliły między siebie stanowiska. Fakt, że na najwyższe stanowisko w UE powołuje się Polaka (po tym, jak pięć lat wcześniej przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został inny Polak), oznacza, że powoli może się zacierać różnica między krajami wschodniej i zachodniej Europy. To zaś oznacza, że Polska staje się równorzędnym partnerem – normalnym krajem walczącym o wpływy i stanowiska. Że powoli oczywiste staje się to, co było celem Polski przez ostatnie dwie dekady.
Wyjazd premiera do Brukseli może być nowym otwarciem dla polskiej polityki
Inny z argumentów głosi, że premier żadnego z szanujących się krajów Unii nie porzuciłby rządu i nie przyjął unijnego stanowiska. Sęk w tym, że Herman Van Rompuy zrezygnował z fotela premiera Belgii, by zostać szefem Rady Europejskiej. Zgoda, Belgii nie można porównać z Niemcami czy Francją, ale to normalny europejski kraj niemający powodów do żadnych kompleksów. Czy my powinniśmy dziś mieć kompleks z powodu nominacji premiera?