Rozpoczynające się dziś spotkanie przywódców paktu w walijskim Newport miało być głównie podsumowaniem misji w Afganistanie, kraju dalekim i z innej cywilizacji. Będzie natomiast sprawdzianem, na ile sojusz jest gotowy do obrony własnych członków i własnej, zachodniej cywilizacji. Jak organizacja – zrzeszająca 28 państw, w większości sytych i niepamiętających wojen – poradzi sobie z zagrożeniami, których już miało nie być, ale wstały z grobu?
Zagrożeń jak najbardziej militarnych – z trupami, zbrodniami wojennymi, zniszczonymi miastami, wytyczanymi siłą granicami, deptaniem prawa i porozumień. Z tym, co Rosja Putina wyczynia na Ukrainie.
Zapowiada się, że odpowiedź, jaką usłyszymy w Newport, będzie niezadowalająca. Prawie żadne ważne dla Polski kwestie nie zostaną rozwiązane po naszej myśli. Nie zapadnie decyzja o utworzeniu stałych baz w naszym regionie (mimo 15 lat członkostwa wciąż będziemy gorszą, postkomunistyczną częścią sojuszu). NATO wciąż na serio będzie traktowało porozumienie z Rosją z 1997 roku, choć Moskwa już dawno i wielekroć je złamała.
Nie powstaną też żadne poważne siły natychmiastowego reagowania. Trudno uznać za takie tzw. szpicę, czyli 3–4 tys. żołnierzy, którzy w ciągu dwóch dni będą gotowi do odparcia ataku. Pięć razy więcej radzieckich wojskowych pilnowało Stalina, gdy jechał do Poczdamu dzielić świat po II wojnie. Więcej było też dżihadystów, gdy niedawno rozpoczęli podbój Iraku.
NATO nie nadąża za historią, która niezwykle przyspieszyła. Jego członkowie albo nic nie chcą płacić za bezpieczeństwo innych członków, albo godzą się ponosić minimalne koszty.