Dotąd formalnym kandydatem był Radosław Sikorski. Choć jest on głównym przegranym najnowszej układanki unijnej (zgłoszono go jako kandydata na szefa dyplomacji UE, a musiał obejść się smakiem), w decyzji rządu nie chodzi ?o sprawiedliwość, lecz pragmatykę.
Skoro wysyłając do Brukseli kobietę, Polska ma szansę uzyskać ważniejszą tekę komisarza, decyzja wydaje się zrozumiała. Juncker padł bowiem ofiarą własnych zapewnień o liczbie kobiet, które chce widzieć w KE. Ale w efekcie płeć i kompetencje Bieńkowskiej sprawiają, że ma ona spore szanse ugrać znacznie więcej niż Sikorski.
Z jednej strony szef Rady Europejskiej, wpływowy komisarz (na przykład zajmujący się rynkiem wewnętrznym, jak sugerują medialne przecieki) oraz kilku szefów komisji w Parlamencie Europejskim byłby niezłym wynikiem. Z drugiej trzeba pamiętać, że stanowiska te to narzędzie realizacji naszego interesu, ?a nie cel sam w sobie. W obecnej sytuacji to tak niemodne pojęcie jak polski interes narodowy, powinno być kluczem do działań tych osób, które pakują dziś walizki i przeprowadzają się do Brukseli.
W brukselskich awansach czai się bowiem spore ryzyko. Skoro Bieńkowska, dobrze oceniany minister do spraw rozwoju regionalnego, oraz – jak spekulują media – Piotr Serafin, minister do spraw europejskich i bardzo sprawny negocjator, porzucają rząd w Warszawie, to rodzi się pytanie, jak będzie wyglądał przyszły gabinet.
Platforma Obywatelska w ostatnich latach borykała się z problemami kadrowymi. Skąd więc weźmie następców?