Na początku roku amerykański instytut Pew podał szokujące dane: o ile 35 proc. Niemców i 20 proc. Francuzów uważa, że Władimir Putin odgrywa pozytywną rolę na arenie międzynarodowej, a odpowiednio 30 i 26 proc. sądzi tak o Xi Jinpingu, o tyle ledwie 10 i 9 proc. jest gotowych zaufać Donaldowi Trumpowi. Prezydent z demokratycznym mandatem okazał się w oczach tak wielu bardziej niebezpieczny od przywódców największych autorytarnych potęg globu. Taki jest skutek trwającej już od kilku lat agresywnej propagandy lewicowych i liberalnych mediów. Choć nieraz kierują się one chęcią obrony ważnych wartości, to przecież równie często po prostu nie mogą znieść, że wyborcy na świecie głosują nie po ich myśli.
Teraz za to szaleństwo możemy zapłacić wysoką cenę. Wraz z zerwaniem umowy USA i Rosji zakazującej budowy i rozmieszczania rakiet średniego zasięgu pojawi się, jak w latach 80., groźba oddzielenia bezpieczeństwa Europy i Ameryki: pokusa dla Waszyngtonu, by zakładać wstrzymanie ewentualnego konfliktu atomowego na etapie, gdy zniszczony jest tylko Stary Kontynent, ale nie Stany, czyli w momencie, gdy Moskwa nie przechodzi jeszcze do użycia rakiet międzykontynentalnych.
Dowiedz się więcej: Wraca groźba rozdzielenia bezpieczeństwa USA i Europy
Rosja nie zejdzie dobrowolnie z drogi atomowego dozbrajania, bo to jeden z ostatnich obszarów, gdzie może jak równy z równym rywalizować z Zachodem. Dlatego jest coraz bardziej prawdopodobne, że pojawi się konieczność, by także NATO rozlokowało w Europie pociski średniego zasięgu, jak niegdyś pershingi. Ale opinia publiczna w Niemczech i Francji nie jest na to gotowa. Woli zaufać dobremu Putinowi niż groźnemu Trumpowi. Oby Amerykanie w końcu nie uznali, że lepiej zostawić takich Europejczyków własnemu losowi.