Co szósty maturzysta oblewa matematykę, a Najwyższa Izba Kontroli wykazuje, że polskie szkoły nie potrafią jej nauczać. NIK dochodzi do niepokojącego wniosku, że trzeba więc zawiesić matematykę jako obowiązkowy przedmiot na maturze, dopóki resort edukacji nie upora się z tym problemem. Podobne wątpliwości, czy przymus matematyczny na egzaminie dojrzałości ma sens, ma mój redakcyjny kolega Marek Kobylański. I on również koncentruje się na jakości nauczania matematyki w polskich szkołach.
Trudno się nie zgodzić, że dobry nauczyciel może bardzo pomóc zainteresować dziecko nauką. Intuicja podpowiada, że tyczy się to w szczególności przedmiotów ścisłych. A nie trzeba przecież raportów NIK, by wiedzieć, że na nadmiar dobrych nauczycieli nasz system szkolnictwa na pewno nie cierpi – i to żaden przytyk do nauczycieli, ale do niewydolnego i słabo finansowanego systemu. Problem w tym, że nauczyciele matematyki wcale nie odstają od nauczycieli języka polskiego czy języków obcych, które też są przecież obowiązkowe na maturze. O co więc chodzi?
Marek Kobylański wyjaśnia, że „matematyka potrafi być zmorą, szczególnie dla niezbyt uzdolnionych w tej dziedzinie”. Zatem, jak rozumiem, jeśli „polaka” uczy niespełniona poetka bez krzty talentu dydaktycznego, to uczniowie jakoś przebrną sami przez „Nad Niemnem” i coś tam o Bohatyrowiczach na maturze napiszą. Ale jeśli dobry nauczyciel nie nauczy dziecka trygonometrii, to grób, mogiła. Bo „do matmy trzeba mieć smykałkę, to jasne jak dwa razy dwa” – pisze Kobylański.
„Smykałka do matmy” to nabyta już umiejętność logicznego myślenia. Część dzieci ją po prostu ma. Dziś – może dzięki grom wideo. Może naturalnie, tak same z siebie. A może to jednak rodzice nauczyli je myśleć, po prostu je wychowując, tłumacząc świat, ucząc odpowiedzialności, dyscypliny. Pewnie część dzieci mimo najlepszych starań rodziców i tak będzie miało z tym problem, część później dojrzewa. Ale do końca szkoły średniej spokojnie te braki nadrobią, a debatujemy w końcu o maturze. I tak, na pewno pomoże im w tym sprawny nauczyciel. Ale nawet i najsprawniejszy nie przekona ich do ciężkiej pracy, jeśli będziemy wciąż powtarzać, że do matematyki trzeba smykałkę, a niektórzy po prostu nie potrafią... no właśnie. Czego nie potrafią? Myśleć?
Argumenty, że wzory matematyczne nie przydają się w życiu, to populizm czystej wody. Te wzory są po to, by uczyć się logicznie myśleć. Nie trzeba pamiętać, jak rozwiązywało się dane zadanie w szkole, tak samo jak nie trzeba pamiętać zasad gry w siatkówkę. WF jest po to, by ćwiczyć mięśnie, rozciągać się, ruszać. By zdrowo się rozwijać. Nie każdy musi być sportowcem, tak jak nie każdy używa matematyki. Ba, pewnie porównywalna dużo osób nie zostaje sportowcami, co nie skorzysta w pracy z matematycznych wzorów. Ale nie warto zniechęcać uczniów do matematyki dlatego, że to żmudny ugór i bez dobrego nauczyciela samemu nie da się rady.