— Do jakiego stopnia jesteśmy w stanie dostosować naszą koncepcję prawa autorskiego do ery cyfrowej? Czy chcemy dać kompletną wolność firmom internetowym, czy ochronimy nasze wartości? — pytał Axel Voss, niemiecki chadek i parlamentarny sprawozdawca dyrektywy, w czasie debaty w PE we wtorek rano. Przypomniał, że w uzgadnianej przez wiele miesięcy kompromisowej wersji dyrektywy ostatecznie wątpliwości budzi przede wszystkim artykuł 13. Przepis ten mówi o konieczności filtrowania dostarczanych przez użytkowników treści pod kątem łamania praw autorskich. Portale typu YouTube musiałby sprawdzać, czy ładowane do serwisu filmiki nie zawierają materiałów chronionych. Przeciwnicy tego rozwiązania nazywają to cenzurą prewencyjną. Koncerny internetowe są też temu przeciwne, bo to wymagałoby od nich opracowania odpowiednich rozwiązań technologicznych, a następnie wzięcia odpowiedzialności za ewentualne naruszenie takich praw. obowiązek sprawdzania licencji. — Skończy się to ostrożnością platform, one mają wziąć na siebie ciężar sprawdzenia legalności. Będzie prewencja w obawie przed karami. Dawniej prewencja to cenzura, w świecie cyfrowym to pomyłka, ale i strata szansy, zarobku i reputacji — mówił Michał Boni z PO, wielki przeciwnik artykułu 13. Zwolennicy tego zapisu argumentują jednak, że obecnie koncerny internetowe zbijają fortuny korzystając, za darmo, z pracy twórców.
Polscy eurodeputowani w sprawie dyrektywy byli podzieleni. PiS, podobnie jak polski rząd. opowiedział się przeciwko wynegocjowanemu kompromisowi. Zdzisław Krasnodębski, eurodeputowany PiS, przyznał, że ostateczna wersja została poprawiona. Ale ciągle stwarza zagrożenia, a przede wszystkim “dyrektywa stała się przedmiotem manipulacji i walki uprawianej przez gigantów internetowych i koncerny prasowe”. — Po obu stronach barykady. Osiągnęliśmy punkt krytyczny, ten parlament nie jest w stanie podjąć racjonalnej decyzji w tej sprawie — powiedział europoseł i zaapelował o niepodejmowanie decyzji. Z kolei PO i PSL należą do Europejskiej Partii Ludowej, która jako całość dyrektywę poparła. Jednak niektórzy eurodeputowani, choćby wspomniany Michał Boni, byli jej przeciwni właśnie ze względu na artykuł 13.
Dyrektywa zawiera też bardzo ważny dla wydawców prasowych artykuł 11. Przewiduje przyznanie wydawcom praw pokrewnych, czyli de facto tych samych praw, które mają autorzy, jeśli chodzi o wielokrotne powielanie oraz publiczne odtwarzanie ich prac. Miałoby to dać im efektywny instrument dopominania się o wynagrodzenie ze strony portali internetowych, czy wyszukiwarek typu Google News, dostarczających czytelnikowi za darmo treści z gazet, za które w innej sytuacji musiałby zapłacić. To nie podoba się portalom, które żyją z agregowania opublikowanych przez innych dzieł. Przepis nie dotyczy natomiast indywidualnych użytkowników internetu — oni będą mogli cytować i zamieszczać linki. Zapłacić musiałby tylko portal, który czerpie z takich publikacji zyski. Nie ma też tu mowy o żadnych ograniczeniach przepływu informacji: publikowanie byłoby dozwolone, pod warunkiem, że pośrednik zapłaciłby wydawcy dostarczającemu oryginalną treść. Wydawcy mogliby też z takich opłat zrezygnować i dać portalom prawo do korzystania z ich treści, bo mogą uznać, że jest to dla nich korzystniejsze. Hiperłącza do artykułów informacyjnych, wraz z “pojedynczymi słowami lub bardzo krótkimi fragmentami” mogą być udostępniane bezpłatnie.
Artykuł 11 jest popierany przez federację europejskich wydawców (ENPA). Publicznie poparła go także “Rzeczpospolita”, podobnie jak całą dyrektywę w obecnej formie.
Anna Słojewska