Były ambasador Niemiec o reparacjach: Ziemie odzyskane to część zadośćuczynienia za wojnę

Gdy idzie o reparacje w ścisłym znaczeniu tego słowa, a więc fundusze lub aktywa przekazane polskiemu państwu, kolejne niemieckie rządy zawsze stały na stanowisku, że ta kwestia jest z punktu widzenia prawnego i politycznego zamknięta - mówi były ambasador Niemiec w Polsce w rozmowie z Jędrzejem Bieleckim.

Publikacja: 02.09.2023 15:05

Zbombardowany przez Niemców Wieluń

Zbombardowany przez Niemców Wieluń

Foto: See page for author, Public domain, via Wikimedia Commons

Publikujemy fragment książki "Nie budujemy IV Rzeszy: Arndt Freytag von Loringhoven, ambasador Niemiec w Polsce w latach 2020-2022, w rozmowie z Jędrzejem Bieleckim ujawnia plany Berlina".

Okładka książki Jędrzeja Bieleckiego

Okładka książki Jędrzeja Bieleckiego

materiały prasowe

Książka ukaże się w połowie września nakładem Bellony.

Jędrzej Bielecki: Reparacje wypłacone przez Niemcy są na miarę krzywd, jakich doznała Polska w czasie II wojny światowej?

Arndt Freytag von Loringhoven: To, co Niemcy zrobiły Polsce było wyjątkowe wśród wszystkich narodów okupowanych przez siły nazistowskie. Uznał to jednoznacznie Bundestag w specjalnej rezolucji w 2020 roku. To w Polsce niemieccy naziści po raz pierwszy wprowadzili w życie wszystkie elementy antysemickiej i antyslawistycznej wojny unicestwiającej. Niemiecka okupacja od pierwszego dnia funkcjonowała z założeniem całkowitego zniszczenia polskiej państwowości. Biorąc pod uwagę skalę i zakres popełnionych przestępstw, żadne powojenne inicjatywy nie mogą więc tego zrekompensować czy przywrócić sprawiedliwość. Niemiecki dług moralny i historyczny wobec Polski nigdy nie będzie mógł być w pełni spłacony.

Niemcy po II wojnie światowej zapłaciły reparacje. Zdobyły się także później na szereg dobrowolnych inicjatyw, których celem było wsparcie różnych grup ofiar. W moim przekonaniu mogliśmy zrobić więcej. Powinniśmy pomyśleć o dalszych, dodatkowych inicjatywach. Ciąży na nas odpowiedzialność za podtrzymywanie pamięci o niemieckich zbrodniach, ale także za niesie pomocy ich ofiarom. Tak długo, jak pozostają przy życiu ocaleni, powinniśmy podejmować wszelkie wysiłki, aby ich wspierać, łagodzić ich cierpienie, pokazywać, że zależy nam na nich.

Czytaj więcej

II wojna światowa w liczbach. Jak naiwnie Niemcy oceniali zdolności logistyczne przeciwników

Gdy jednak idzie o reparacje w ścisłym znaczeniu tego słowa, a więc fundusze lub aktywa przekazane polskiemu państwu, kolejne niemieckie rządy zawsze stały na stanowisku, że ta kwestia jest z punktu widzenia prawnego i politycznego zamknięta. Polska formalnie zrzekła się reparacji w 1953 roku. Polskie rządy w 1970, 1990 i 2004 roku to potwierdziły i sprawa ta nie była podnoszona do 2022 roku.

Pomińmy jednak na chwilę aspekt prawny i polityczny. W raporcie przedstawionym przez Jarosława Kaczyńskiego 1 września 2022 roku polskie władze oceniają wartość reparacji, jakie powinny wypłacić Polsce Niemcy na 1,3 biliona dolarów. To rozsądna kwota, oparta na prawidłowej metodologii?

Polskie władze twierdzą, że dokonały dogłębnej analizy strat wojennych, jakie poniosła Polska w wyniku niemieckiej okupacji oraz zbrodni popełnionych w okresie nazistowskim. Jednak ta ocena zawiera ogromne luki. Nie bierze na przykład pod uwagę wielkich strat terytorialnych poniesionych przez Niemcy. Ani konfiskaty niemieckiej własności prywatnej. Nie mówię, że zmiany terytorialne nie były uzasadnione. Były. Jednak powinny być brane pod uwagę, jeśli ktoś chce ocenić czy Niemcy wciąż coś są Polsce winne. Ale nawet, gdyby raport o tym wspominał, to w jaki sposób można oszacować dzisiejszą wartość tych ziem i porównać ją do strat poniesionych przez Polskę? Bardzo trudno mi sobie to wyobrazić.

W trakcie Konferencji Poczdamskiej jasno jednak stwierdzono, że to, co w Polsce zwykło się wówczas nazywać „Ziemiami Odzyskanymi” stanowi jedynie kompensację za utracone Kresy Wschodnie. Mówimy o 175 tys. km kw., blisko połowie terytorium II Rzeczpospolitej. W zamian Polska musiała się zadowolić ok. 100 tys. km kw. na zachodzie i północy.

To zależy od perspektywy. Podkreślam, że decyzje o zmianach terytorialnych i reparacjach zapadły przy tej samej okazji i kierowano się przy ich podejmowaniu tą samą logiką: kary za niemieckie zbrodnie. Nie bardzo widzę, w jaki sposób ktoś mógłby oddzielić jedno od drugiego.

Czytaj więcej

Ile kosztował Niemców podbój Polski?

Po wojnie Polska uzyskała uprzemysłowiony Śląsk, długie wybrzeże Bałtyku. Może więc wartość tych terytoriów jest nawet większa niż to, co Rzeczpospolita straciła na wschodzie?

Powtórzę: nie widzę, w jaki sposób ktoś mógłby skwantyfikować wartość tych strat terytorialnych.

Niemcy uznały jednak ostatecznie granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej dopiero w traktacie “Dwa plus Cztery” w 1990 r. Przez 45 lat uważały, że ich wina nie jest aż tak wielka, aby zapłacić za nią utratą części terytorium?

Same Niemcy Zachodnie i Niemcy Wschodnie uznały tę granicę znacznie wcześniej (3). Jednak Niemcy jako całość mogły to zrobić dopiero po Zjednoczeniu. Jest prawdą, że wielu „wypędzonych”, miliony Niemców, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia ziemi należące dziś do Polski, było niechętnych czy wręcz przeciwnych uznaniu granicy na Odrze i Nysie nawet pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku. Znaczna część tego środowiska uważała, że w porównaniu z Niemcami żyjącymi w innych częściach kraju płacą nieproporcjonalnie wysoką cenę za zbrodnie, których dopuściła się Trzecia Rzesza. Rodzina mojej żony wywodzi się z Monachium. Żyją w południowych Niemczech od wielu pokoleń. Inaczej niż ich rodacy na Wschodzie, nigdy nie zostali wyrzuceni ze swoich domów czy pozbawieni majątków. A przecież Bawarczycy też głosowali na Hitlera i brali udział w jego podbojach. Jest więc zrozumiałe, że uchodźcy ze Wschodu uważali, iż potraktowano ich niesprawiedliwie. A ponieważ wielu z nich głosowało na chrześcijańską demokrację, na CDU/CSU, kanclerz Helmut Kohl początkowo obawiał się uznać zbyt szybko granicę. Zwlekał ze względów wyborczych. Zawsze uważałem to za ciężki błąd, który zagrażał polsko-niemieckiemu pojednaniu w kluczowym momencie historii. To był czas na odbudowę zaufania między naszymi krajami. Niemcy, które tak wiele razy zachowały się okrutnie wobec swojego wschodniego sąsiada i które zawdzięczały tak wiele „Solidarności” i polskiemu papieżowi w dziele zjednoczenia, powinny były szybko i jednoznacznie uśmierzyć ówczesne polskie obawy. Ale kwestia granicy podzieliła wtedy niemieckich polityków a nawet rząd. Dobrze pamiętam jak już na początku wrześniu 1989 roku w przemówieniu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher (4) jednoznacznie wykluczył powrót do jakichkolwiek żądań terytorialnych wobec Polski. To była też kwestia pokoleniowa. Dla większości Niemców, którzy urodzili się po wojnie, porządek terytorialny ustanowiony w 1945 roku nie był przedmiotem jakichkolwiek wątpliwości.

U progu porozumienia “Dwa Plus Cztery” w 1990 r. premier Tadeusz Mazowiecki (6) i jego minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski przeprowadzili zakrojoną na szeroką skalę kampanię dyplomatyczną. Nie tylko starali się przekonać George’a W.H. Busha, Margaret Thatcher i Francois Mitterranda do wymuszenia na Helmucie Kohlu uznania przez zjednoczone Niemcy granicy na Odrze i Nysie, ale nawet namawiali Michaiła Gorbaczowa (9) do utrzymania na terenie naszego kraju wojsk radzieckich dopóki ta sprawa nie zostanie rozwiązana. To był dla nich absolutny priorytet. Aby się nie rozpraszać zrezygnowali z włączenie do porozumienia kwestii reparacji. Czy nie przestrzelili? Może nie istniała realna groźba, że Kohl podważy powojenny porządek terytorialny i sprawę reparacji Polska mogła jednak wówczas postawić?

Kohl opóźniał tę sprawę z czystko taktycznych powodów. Nie chciał tego robić przed pierwszymi wyborami w całych Niemczech 2 października 1990 r. Jednak nigdy nie rozważał na poważnie zmiany przebiegu granicy. Już w listopadzie 1989 roku powiedział premierowi Mazowieckiemu, że zjednoczenie Niemiec powinno być powiązane z uznaniem granicy na Odrze i Nysie. W styczniu w przemówieniu w Paryżu użył formuły: niemiecka jedność nie może być związana ze zmianą istniejących granic. To miało uspokoić Polskę. Jednak inni jak Genscher uważali, że nie jest to wystarczająco jasne, aby zdobyć zaufanie Polski w tym momencie historii. Ale jest też w pełni zrozumiałe, że dla Mazowieckiego kwestia linii Odra-Nysa Łużycka była absolutnym priorytetem. Osiągnął zresztą to, czego chciał. Ledwie miesiąc po zawarciu porozumienia o ostatecznym uregulowaniu kwestii niemieckiej, w listopadzie 1990 r., doszło do podpisania traktatu potwierdzającego przebieg polsko-niemieckiej granicy.

Czytaj więcej

Morawiecki w rocznicę wybuchu II wojny światowej: Domagamy się reparacji

Przez cały okres powojenny Niemcy podtrzymywały, że kwestia reparacji znajdzie swój finał w traktacie pokojowym ze zwycięskimi mocarstwami. Jednak we wspomnianym dokumencie z listopada 1990 r. nie ma o tym słowa. Może więc z punktu widzenia prawnego sprawa wciąż czeka jeszcze na swój finał?

To prawda, że na konferencji w Londynie w 1953 roku założono powrót do kwestii reparacji przy okazji ostatecznego roztrzygnięcia wszystkich kwestii związanych z II wojną światową. Wiemy też, że w 1989 r. kanclerz Kohl obawiał się tego. Spodziewał się żądań reparacji nie tylko ze strony Polski, ale i innych krajów. Jednak ta kwestia nie została podjęta na Konferencji Dwa Plus Cztery. Polska postanowiła skoncentrować się na dwóch innych żądaniach: uznaniu granicy i udziale w Konferencji Dwa plus Cztery. Na oba postulaty uczestnicy się zgodzili. Przede wszystkim jednak Polska zrezygnowała już z reparacji wcześniej, także przy okazji wizyty Willy Brandta w 1970 roku. Potwierdził to w odpowiedzi na zdecydowane odrzucenie w 2004 r. przez kanclerza Gerharda Schroedera prób odzyskania przez wygnanych z Polski Niemców utraconych majątków premier Leszek Miller. Niezależnie od swojego stanowiska prawnego w kwestii reparacji, Niemcy z własnej inicjatywy postanowiły utworzyć specjalne fundusze dla ofiar eksperymentów medycznych, robotników przymusowych i ocalonych z obozów koncentracyjnych.

Kanclerz Kohl obawiał się, że ustępstwa wobec Polski uruchomiłoby szerszy proces żądań reparacji choćby ze strony Włoch czy Grecji i postawiły Niemcy na skraju bankructwa?

W 1990 r. Kohl chciał, aby Polska potwierdziła, iż zrzeka się reparacji. Sądzę, że na płaszczyźnie prawnej Niemcy zawsze czuły się zabezpieczone przed polskimi żądaniami. Jednak z punktu widzenia politycznego otwarcie takiej debaty z Warszawą w podobnym momencie mogłoby faktycznie sprowokować inne kraje do pójścia tym śladem. Zakładam więc, że Kohl miał nadzieję, iż do tego nie dojdzie.

Publikujemy fragment książki "Nie budujemy IV Rzeszy: Arndt Freytag von Loringhoven, ambasador Niemiec w Polsce w latach 2020-2022, w rozmowie z Jędrzejem Bieleckim ujawnia plany Berlina".

Książka ukaże się w połowie września nakładem Bellony.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Mała epoka lodowa. „Jedni z głodu wyschli, a drudzy znowu spuchli”
Historia świata
Zimny świt Plantagenetów. Początki Anglii jako państwa
Historia świata
Monarchia brytyjska: Koronacja – od misterium do zabawy
Historia świata
Handel ludźmi w Wielkiej Brytanii. Dług wolności i zniewolenia
Historia świata
Pierwszy dzień po wojnie. Świadomość, że koszmar się skończył