Ame­ry­kań­skie in­dek­sy gieł­do­we zwyżkowały w czwartek przede wszyst­kim dzięki akcjom banków. Przy­czy­ni­ły się do te­go wa­lo­ry Gold­ma­na Sach­sa, któ­re dro­ża­ły na­wet o 2,5 proc., od­ra­bia­jąc stra­ty po fa­tal­nej środowej se­sji.

W śro­dę ak­cje no­wo­jor­skiej in­sty­tu­cji po­ta­nia­ły o 3,4 proc., co ozna­cza, że jej ryn­ko­wa war­tość stop­nia­ła o nie­mal 2,2 mld dol. In­we­sto­rzy po­zby­wa­li się pa­pie­rów pod wpły­wem nie­pew­no­ści co do ewen­tu­al­nych kon­se­kwen­cji ar­ty­ku­łu, ja­ki uka­zał się wczo­raj na ła­mach „New York Ti­mesa". Je­go au­to­rem był Greg Smith, je­den z dy­rek­to­rów Gold­ma­na, któ­ry w ten spo­sób po­sta­no­wił za­ko­mu­ni­ko­wać swo­ją re­zy­gna­cję z zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska. Przy oka­zji skry­ty­ko­wał bank za „tok­sycz­ną" at­mos­fe­rę pra­cy, bo­ga­ce­nie się kosz­tem klien­tów, któ­rzy czę­sto są okre­śla­ni ma­pe­ta­mi, oraz ogól­nie brak „tkan­ki mo­ral­nej". We­dług Smi­tha, ta­ki styl pra­cy na dłuż­szą me­tę do­pro­wa­dzi Gold­ma­na do upad­ku.

Od po­cząt­ku br. ak­cje ban­ku po­dro­ża­ły o 36 proc., ale w 2011 r. stra­ci­ły aż 46 proc.