– Premier ma prawo mówić, że poradzimy sobie bez pieniędzy z UE, bo przecież nie znikniemy z mapy Europy – ironizuje prof. Witold Orłowski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula. – Prawda jest jednak taka, że te pieniądze są nam dramatycznie potrzebne, by odbudować poziom inwestycji, których stopa jest najniższa od 30 lat. Jeśli tego nie zrobimy, już za dwa–trzy lata będziemy mieli fatalną strukturę gospodarki, opartą o konsumpcję. A w dłuższym okresie będziemy rozwijać się wolnej, możemy spaść na sam dół tabeli pod względem zamożności w UE – dodaje Orłowski.
To zwięzły komentarz do głoszonej przez polityków PiS opinii, że unijne fundusze w zasadzie nie są nam potrzebne. Ekonomiści jednak mają zupełnie inne zdanie. Eurowsparcie to dla polskiej gospodarki dodatkowy dopalacz, bez którego PKB rzeczywiście nam nagle nie spadnie, ale po prostu będzie rósł wolniej.
Chodzi o niemałe pieniądze. Z samego Funduszu Odbudowy możemy dostać (w postaci KPO) ok. 36 mld euro (w tym 24 mld euro dotacji i 12 mld euro pożyczek), co przy kursie 4,5 zł za euro daje ponad 160 mld zł. „Zwykły" siedmioletni budżet UE na lata 2021–2027 razem z Funduszem Sprawiedliwej Transformacji to kolejne 76 mld euro. Razem daje to ponad 510 mld zł (bez transferów w ramach polityki rolnej) na siedem lat, czyli średnio ponad 70 mld zł rocznie.
Słabszy wzrost PKB
– Ważne, że to pieniądze skierowane głównie na inwestycje, dynamizujące wzrost gospodarczy – podkreśla Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Szacowaliśmy, że w 2022 r. Polska może otrzymać z Funduszu Odbudowy około 1 proc. PKB, bez tych środków wzrost PKB może być o ok. 0,5 pkt proc. niższy – zauważa. Z szacunków dla resortu funduszy wynika zaś, że fundusze z polityki spójności mogą dodać do tempa rozwoju gospodarczego 0,5–0,8 pkt proc. w zależności od roku.