Na ulicach Bratysławy panuje spokój. Ludzie nie wykupują dolarów w kantorach, półki są pełne, korki w godzinach porannego szczytu przyprawiają o zawrót głowy. – Kryzys finansowy? Nas to nie dotyczy. Nasze banki są w doskonałej kondycji a rząd zapewnia, że nic nie może się wydarzyć – twierdzą mieszkańcy stolicy.
Słowacy nie boją się kryzysu finansowego, bo 1 stycznia wchodzą do strefy euro. To jeden z największych paradoksów słowackiej rzeczywistości. Obawy przed wprowadzeniem nowej waluty rozwiały się jak poranna mgła po doniesieniach na temat perturbacji finansowych w sąsiednich krajach.
Słowacy zobaczyli na własne oczy, że osłabieniu złotego i forinta nie towarzyszą spadki kursu korony. Jest stabilny. Podwójne ceny w koronach i euro widać już w sklepach i restauracjach.
Jednak Słowacy poczuli się komfortowo dopiero gdy rząd premiera Roberta Fico zagwarantował wszystkie wkłady bankowe. Wcześniej niektórzy ciułacze usiłowali dzielić swoje oszczędności i lokować je w kilku bankach. – Nie, nie boję się. Mam 100 tysięcy koron w Tatra Banka. To wiarygodny bank i po 1 stycznia będę miała na rachunku euro – mówi Iveta Rużiczkova z Poddunajskich Biskupic.
Rządowe gwarancje mają jednak haczyk. Nie dotyczą filii ośmiu zagranicznych banków działających na terenie kraju. I właśnie przed tymi bankami zaczęły się ustawiać kolejki zdezorientowanych ludzi. Słowacy zaczęli wyjmować oszczędności, aby ulokować je w tych w pełni słowackich bankach. Nie pomagały zapewnienia, że holenderscy właściciele ING Banku gwarantują 90 proc. wkładów do wysokości 100 tys. euro. – Te kryteria spełnia 99 proc. słowackich klientów – uspokaja Peter Belan z ING Bank.