Spadek inflacji w strefie euro do zera, czyli historycznie niskiego poziomu, to wynik recesji, której apogeum przypada właśnie na pierwszą połowę tego roku, a także wynik spadku cen surowców w porównaniu do poziomu z wiosny 2008 roku. Ekonomiści spodziewali się, że ceny wzrosną o 0,2 – 0,3 proc. w ujęciu rocznym.
Do niektórych krajów deflacja już dotarła – tak było w Niemczech w maju. A wskaźnik oczekiwań inflacyjnych, wyliczany przez Komisję Europejską, spadł do poziomu -7 pkt, przyjmując po raz pierwszy w historii wartość ujemną. To może oznaczać, że w całej strefie euro w lecie ceny będą spadać.
– Po raz pierwszy ujemny wskaźnik inflacji w strefie euro zobaczymy w czerwcu, ceny będą spadać aż do września – ocenia Silvio Peruzzo, ekonomista Royal Bank of Scotland. To znacznie poniżej celu inflacyjnego Europejskiego Banku Centralnego, który wyznaczył go na poziomie nieco poniżej 2 proc. Z jego wyliczeń wynika, że tempo wzrostu cen w krajach strefy euro jest najniższe od 1953 r.
Nie wszyscy jednak wierzą w ryzyko deflacji. – Nie ma takiego zagadnienia. Pozytywne jest natomiast to, że ceny nie rosną, bo to zwiększa siłę nabywczą rodzin, co pomaga gospodarce – mówił w piątek w Hiszpanii komisarz ds. monetarnych UE Joaquin Almunia. W podobnym tonie wypowiadał się w tym tygodniu wiceszef EBC Lucas Papademos. Sam szef banku centralnego strefy euro uspokajał niedawno, że inflacja zacznie rosnąć pod koniec roku.
Ale ekonomiści boją się, że deflacja jeszcze bardziej osłabi gospodarkę strefy euro. Gdy ceny spadają, konsumenci przekładają zakupy, licząc na dalszy ruch w tym kierunku, a gospodarka popada jeszcze w większe problemy. Przy spadających cenach zmniejsza się także opłacalność produkcji. To główne zagrożenia płynące z deflacji, o ile taka sytuacja się utrzyma dłużej.