Przedstawiciele NBP powtarzali w piątek, że w połowie roku nie można określić, jaki będzie całoroczny wynik banku. – Uczciwość i profesjonalizm nie pozwalają nam na 100 proc. pewności, że NBP będzie miał zysk – przekonywał Zdzisław Sokal, członek zarządu NBP.
Ale ekonomiści podkreślają, że bank może zanotować zysk. Co więcej, może być on wyższy niż 4 – 5 mld zł, które NBP regularnie wypracowywał na początku dekady. – To może być 8 mld zł, a nawet 10 mld zł – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Analitycy negatywnie oceniają jednak rządowy pomysł ratowania budżetu dzięki wciąż papierowym zyskom NBP. – Resort finansów powoli upodabnia się do gracza na rynku walutowym – mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista Citibanku Handlowego. Jego zdaniem, jeżeli NBP wypracuje większy zysk (do czego potrzebne jest osłabienie złotego – red.), to wśród inwestorów może powstać wrażenie, że rządowi zależy na osłabieniu polskiej waluty. A stąd już niedaleko do samospełniającego się proroctwa i deprecjacji złotego.
Na czym więc NBP może zarobić w tym roku? Głównie na rezerwach walutowych, które zostały zainwestowane w papiery skarbowe, a także na globalnych spadkach stóp procentowych. NBP w rezerwach ma aktywa warte 175 mld zł, które pewnie wzrosną o kilka miliardów, gdy rząd wymieni w banku centralnym unijne euro.
Niepewność co do zysku wynika z faktu, że może być on zniwelowany przez ewentualne umocnienie złotego, czego zresztą w swoich prognozach spodziewa się rząd. A 10-proc. umocnienie polskiej waluty to spadek rezerw o 17,5 mld zł.