Choć wielkie, wojewódzkie miasta są najlepszymi rynkami pracy w regionach, to w ponad połowie z nich bezrobocie w ostatnim roku (liczone od końca września do końca września) wzrosło szybciej niż przeciętnie w kraju. Najbardziej widać to w Szczecinie (o 2 pkt proc), Białymstoku (o 1,3 pkt proc.) i Opolu (o 1,2 pkt proc.).
Tadeusz Kaczmarek, zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Szczecinie, przypomina, że jeszcze dwa lata temu w mieście praktycznie nie było ludzi bez pracy, a stopa bezrobocia wynosiła 4,1 proc.
– Ponieważ mieliśmy wtedy znacznie więcej ofert niż teraz, to łatwo weryfikowaliśmy, czy ktoś szuka pracy, czy też po prostu jest w rejestrach. Jeśli nie podejmował zatrudnienia, zostawał wykreślony lub sam rezygnował – tłumaczy dyr. Kaczmarek. – W zeszłym roku wiele osób wróciło do rejestrów, a my, ponieważ mamy znacznie mniej ofert pracy, nie mamy już takiej możliwości weryfikacji.
Jego zdaniem spowolnienie gospodarcze spowodowało, że do rejestrów wróciła część osób zarabiających w szarej strefie i potrzebujących ubezpieczenia zdrowotnego. Ale bezrobocie nieco podniosło się też w miastach, w których praktycznie dotychczas go nie było. We Wrocławiu to 5,6 proc., a w Poznaniu 3,2 proc. Jak przyznaje Maria Sowińska, wicedyrektor PUP w Poznaniu, we wrześniu zarejestrowało się tu ponad 3 tys. nowych bezrobotnych. Są to głównie absolwenci.
Prof. Elżbieta Kryńska, ekonomistka z Uniwersytetu Łódzkiego, uważa, iż szybszy wzrost bezrobocia w wielkich miastach wynika stąd, że firmy coraz częściej szukają lokalizacji w mniejszych ośrodkach. – Wydajność infrastruktury w aglomeracjach jest coraz mniejsza, za to czynsze coraz wyższe – tłumaczy ekonomistka. Firmy szukają też nowych rynków i miasta 50 – 100-tysięczne są coraz bardziej atrakcyjne.