Przywódcy trzech partii popierających rząd Lukasa Papademosa nie zatwierdzili wszystkich reform, od których uzależniono drugą już pożyczkę oddalającą widmo bankructwa Grecji. Trwające od tygodni rozmowy, przekładane ostatnio z dnia na dzień, ciągnęły się wczoraj przez siedem godzin, niemal do północy. Do uzgodnienia pozostała już tylko jedna kwestia. Politycy mają się z nią zmierzyć jeszcze dziś przed zaplanowanym na wieczór spotkaniem Eurogrupy. Jej szef, Jean-Claude Juncker, optymistycznie zakładał, że do porozumienia wreszcie dojdzie. I zaprosił do Brukseli ministrów finansów strefy euro oraz dyrektor MFW Christine Lagarde w nadziei, że uda się zatwierdzić pakiet ratunkowy w wysokości 130 miliardów euro.
Brak wiarygodności
Nawet jednak powodzenie negocjacji nie oznacza końca dyskusji o wyjściu Grecji ze strefy euro. Unijni dyplomaci nie ukrywają, że wiarygodność Aten jest bliska zera. I nawet jeśli greccy politycy zagwarantują na piśmie, że zgadzają się na kolejne bolesne cięcia, prawdopodobnie nie będą w stanie ich wprowadzić.
Z grudniowego raportu OECD i najnowszej analizy Centre for European Reform w Londynie wynika, że wiele przyjętych już przez Grecję zobowiązań pozostaje tylko na papierze. Zatrudnienie w rozrośniętej do monstrualnych rozmiarów sferze budżetowej wzrosło zamiast zmaleć. Urzędnicy nie zwiększyli ściągalności podatków. Na dodatek zupełnie inaczej niż we Włoszech, gdzie zadłużenie zaczęło maleć, w Grecji wciąż rośnie. A to oznacza, że z trudem uzbierane 130 miliardów euro pomocy może się okazać niewystarczające. Ostrzegał przed tym sam premier Papademos.
Według najnowszego raportu amerykańskiego Citibanku prawdopodobieństwo wyjścia Grecji z euro wynosi już 50 procent.
Na trzy sposoby
Nic dziwnego, że unijni politycy starają się oswoić międzynarodową opinię publiczną z taką perspektywą.