Zaawansowanie wykonania deficytu po 11 miesiącach roku niewiele przekroczyło 6 mld zł wobec planowanych 30 mld zł. Byłby to bez wątpienia powód do satysfakcji, gdyby nie kilka nasuwających się przy tej okazji wątpliwości.
Trudno bowiem nie zwrócić uwagi na konsekwencje nierównomiernego rozłożenia w czasie wykonania deficytu. Pomimo dużej „poduszki płynnościowej” budżetu, przekraczającej 17 mld zł, w samym tylko grudniu Ministerstwo Finansów ogłosiło plan emisji 9 mld zł bonów skarbowych. Sięgnięto więc po najdroższy sposób finansowania deficytu. Jak do tego doszło?
Otóż według planu deficyt ma wciąż wynieść ok. 23 mld zł. Oznacza to jego wzrost w ostatnim miesiącu roku o 17 mld. A ponieważ „poduszka płynnościowa” nie może spaść poniżej 6 – 9 mld zł, trzeba było zabezpieczyć finansowanie właśnie ok. 9 mld zł. Planowany wysoki deficyt, w którego wykonanie na tym poziomie nikt tak naprawdę nie wierzy, jest wynikiem przesuwania przez dysponentów wykonania wydatków rzeczowych i majątkowych przez większą część roku.
Odkładanie tych wydatków na ostatni miesiąc roku i uporczywe potwierdzanie zamiaru ich wykonania sprawiło więc, że mimo wysokiej rezerwy płynnościowej utrzymującej się przez większą część roku MF musiało w ostatnich tygodniach roku uciec się do najdroższego sposobu pozyskania pieniądza (popyt na bony skarbowe jest w zasadzie nieograniczony).
Na dodatek, sięgając po „krótki pieniądz”, MF trafiło na moment, w którym płynność na rynku jest niewielka. Oznacza to potencjalnie groźbę uruchomienia przez NBP pod koniec roku operacji zasilających (reverse repo) generujących wzrost presji inflacyjnej.