Większość tych działań może przynieść wyniki dopiero w bardziej odległej przyszłości. Wyobraźmy sobie jednak, że rząd uzgodniłby z NBP politykę walki z inflacją, w ramach której tego typu działania strukturalne, zwiększające odporność polskiej gospodarki na przenoszenie zewnętrznych impulsów cenowych, zyskałyby priorytet.
Biorąc pod uwagę, że zarówno wskaźnik inflacji bazowej netto, jak i CPI oczyszczone ze zmian cen żywności i cen kontrolowanych świadczą, że obecne przyspieszenie inflacji wynika głównie z czynników leżących poza bezpośrednią kontrolą NBP, można by wówczas oczekiwać nie tylko wstrzymania się przez NBP z podnoszeniem stóp procentowych, ale uprawnione wydaje się pytanie o rewizję samego celu polityki inflacyjnej NBP.
W każdym razie przy obecnej strukturze źródeł inflacji jej hamowanie przez wzrost stóp procentowych musi być mało skuteczne, gospodarczo zaś bardzo kosztowne i gdyby NBP otrzymał wsparcie w postaci zdecydowanych, antyinflacyjnych działań rządu o charakterze strukturalnym, w okresie zanim ujawnią się efekty tych działań, taką podwyżkę celu inflacyjnego NBP uważałbym za kwestię zasługującą na rozpatrzenie.
Notabene, jeżeli NBP oczekuje, że inflacja bazowa netto w 2008 r. wyniesie aż 3,2 proc., w 2009 r. wzrośnie do 3,8 proc., by w 2010 r. zmniejszyć się tylko do 3,6 proc., świadczy to o sceptycyzmie NBP co do skuteczności zarówno jego instrumentów walki z inflacją, jak i współdziałania rządu w realizacji tego celu. Gdyby ten sceptycyzm miał się okazać uzasadniony, oznaczałoby to najgorszy z możliwych syndromów – schładzania dynamiki gospodarczej z utrzymującą się wysoką inflacją.
Przejdźmy na koniec do tej części CPI, która pozostaje pod wpływem zmian stopy procentowej NBP. Czy i w tym przypadku rzeczywiście zachodzi konieczność ich podnoszenia?
Czy bardzo silny wzrost płac nominalnych w sferze przedsiębiorstw (przenoszony następnie na wzrost płac w sektorze publicznym), od 2007 r. znacznie przewyższający dynamikę wydajności pracy i zwiększający przez to koszty jednostkowe, rzeczywiście już się przełożył na taki wzrost wydatków gospodarstw domowych, który wywołał (lub w bliskiej przyszłości może wywołać) dodatkowy nacisk na ceny?
Informacje GUS o wydatkach konsumpcyjnych gospodarstw domowych przychodzą z opóźnieniem. Dane o zmianach sprzedaży w 2007 r. nie potwierdzały obaw co do wyraźnego przyspieszenia tych wydatków. Przyspieszenie takie obserwujemy w pierwszych dwóch miesiącach 2008 r., przy czym podczas gdy w ub. r. prym wiodły silnie rosnące wydatki na auta; to obecnie zwiększają się także wydatki na pozostałe towary inne niż żywność.
W dziedzinie redukcji zużycia paliw na jednostkę PKB Polska dokonała skokowego postępu jeszcze w połowie lat 90. I na tym mniej więcej poziomie się zatrzymaliśmy
Jednak w rachunku GUS wpływu poszczególnych składników PKB na ogólną stopę jego wzrostu przy stopie wzrostu PKB w II i III kw. ub. r. równej 6,4 proc. wzrost spożycia indywidualnego wynosił tylko 3,2 proc., a w IV kw. stopie wzrostu PKB równej 6,1 proc. odpowiadał wzrost spożycia indywidualnego równy 2 proc. Nawet więc gdyby w pierwszej połowie 2008 r. nastąpiło wyraźne przyspieszenie spożycia indywidualnego, mało realistyczne wydaje mi się oczekiwanie, że wydatki te będą wyprzedzały dynamikę dochodu narodowego (co zakłada się m.in. w przyjętej 25 marca 2008 r. przez rząd aktualizacji Programu Konwergencji, s. 8).
Mimo to wzrost jednostkowych kosztów pracy i związane z tym pogorszenie konkurencyjności sektora przedsiębiorstw muszą niepokoić. Tym bardziej że dotąd szybciej rosnąca wydajność pozwalała eksporterom z nawiązką kompensować straty związane z aprecjacją złotego. Obecnie straty są i tu, i tam. Czy jednak jedynym i najlepszym instrumentem walki z tak generowaną inflacją są już przeprowadzone i dalej zapowiadane podwyżki stopy procentowej NBP?
Na pewno nie są one instrumentem jedynym. Ale pozostałe są w rękach rządu. Należą do nich, jak już pisałem („Gazeta Wyborcza”, 8 października 2007): przebudowa rynku pracy, zapewnienie ustawowych warunków lepszego wykorzystania zasobów pracy przez uelastycznienie jej podaży, dopuszczenie do świadczenia pracy w niepełnym wymiarze, ułatwienia w powrocie do pracy kobiet korzystających z urlopów macierzyńskich i wychowawczych. Jak do tej pory w tych działaniach głos rządu słychać, ale wyników nie widać.
Uelastycznienie podaży pracy wymaga także zmiany polityki imigracyjnej, abolicji dla obywateli krajów sąsiedzkich pozostających obecnie w Polsce bez prawa pobytu, ułatwień w otrzymywaniu prawa stałego pobytu itd. Brak specjalistów z jednej strony oraz pracowników budowlanych, rolnych i innych z drugiej wymaga takich zmian w przepisach i ich interpretacji, które zwiększyłyby podaż zagranicznej siły roboczej, a zarazem pozwoliły napełnić powszechnie zrozumiałymi konkretami pojęcie „strategicznego charakteru” naszych stosunków z Ukrainą.
Innym takim instrumentem są działania zmierzające do przywrócenia znaczenia związkom pracodawców i przedsiębiorców oraz Komisji Trójstronnej w negocjacjach płacowych. Przedmiotem uzgodnień między rządem a reprezentacją przedsiębiorców i związkami zawodowymi muszą być też inicjatywy i decyzje rządu dotyczące płacy minimalnej, składek ubezpieczeniowych i podobne, bezpośrednio lub pośrednio wpływające na koszty pracy, przy zrozumieniu przez rząd i związki zawodowe więzi między konkurencyjnością przedsiębiorstw a bezrobociem.
Taka właśnie polityka ostrożnego mediowania przez rząd pomiędzy reprezentatywnymi i silnymi związkami zawodowymi (tak by mogły one następnie wyegzekwować realizację osiągniętych porozumień) a reprezentacją przedsiębiorców leżała u podstaw m.in. ekspansji eksportowej Niemiec w minionym ćwierćwieczu. Pozostawienie tych kwestii tylko mechanizmowi rynkowemu na stłumienie inflacji raczej nie wpłynie.
Podjęcie przez rząd wielokrotnie już zapowiadanych działań na rzecz uelastycznienia podaży pracy, a także wznowienie instytucjonalnego dialogu nad wielkością i dynamiką płac przez dostatecznie silnych partnerów społecznych, mogłoby zmniejszyć presję RPP na podnoszenie stóp procentowych w celu neutralizacji presji inflacyjnej, które musi zarazem prowadzić do schładzania koniunktury i wzrostu bezrobocia.
Walka z inflacją w Polsce za pomocą podwyżek stóp procentowych w obszarze 65 – 80 proc. zmian cen nie może być skuteczna, a w pozostałej części nie byłaby konieczna, gdyby rząd realizował uzgodniony z NBP pakiet działań. Musiałby on obejmować po pierwsze, działania strukturalne, zmniejszające wrażliwość naszej gospodarki na wzrost światowych cen paliw oraz cen żywności.
Po drugie, musiałby prowadzić do bardziej wygładzonej polityki zmian cen regulowanych (a zarazem bardziej intensywnego przeciwstawiania się stosowanym w sektorach sieciowych praktykom monopolistycznym i przenoszeniu na ceny nieuzasadnionych kosztów).
Po trzecie wreszcie, musiałby zawierać skuteczne instrumenty uelastycznienia podaży siły roboczej oraz samoograniczających uzgodnień co do stawek płac i wynagrodzeń.
Autor jest profesorem ekonomii, byłym ministrem finansów, członkiem rady nadzorczej PKO BP