Lista zagrożonych niewypłacalnością państw do niedawna skrótowo przedstawiana była jako PIGS, od pierwszych liter angielskich nazw Portugalii, Irlandii, Grecji i Hiszpanii. Niekiedy ekonomiści dodają do tej grupy jeszcze Włochy, a ostatnio coraz częściej także Belgię.
Na tym jednak wyliczanka się nie kończy. – Nie upłynie wiele czasu, nim inwestorzy skończą z Portugalią i Hiszpania i zwrócą się ku Francji – oświadczył w weekend Xavier Rolet, prezes Londyńskiej Giełdy Papierów Wartościowych (LSE). - Deficyt budżetowy tego kraju jest znacznie większy, niż ktokolwiek zdaje sobie sprawę – wyjaśnił.
W tym roku luka w finansach publicznych Paryża sięgnie 7,5 proc. PKB. Na domiar złego, ma ona w dużej mierze charakter strukturalny, a nie cykliczny, co oznacza, że trudniej będzie ją zasypać. Dług publiczny Francji wyniesie w tym roku około 78 proc. PKB, przy czym jej wierzycielami są w ponad 60 proc. podmioty zagraniczne.
Część analityków, np. Francois Mallet z Kepler Capital Markets, wskazuje jednak, że wskaźniki te są na znacznie bezpieczniejszym poziomie, niż było to w przypadku Grecji, czy Irlandii, gdzie luka w budżecie w chwili przyznania im pomocy przekraczała 12 proc. PKB. Dług publiczny na zbliżonym do francuskiego poziomie nie jest zaś w UE niczym niezwykłym. Przykładowo, w Niemczech wynosi 73 proc. PKB.
Z kolei zdaniem Davida Blooma, głównego stratega walutowego banku HSBC, za porządkowanie finansów publicznych pilnie muszą się zabrać Stany Zjednoczone. Jak zauważył, Waszyngton jak dotąd mógł to odwlekać dzięki temu, że popyt na jego obligacje gwarantuje status dolara jako światowej waluty rezerwowej.