Za kluczowe dla podtrzymania wzrostu gospodarczego premier Donald Tusk uznał wydatki prorozwojowe, które zapewnią pracę setkom tysięcy ludzi. Podsumował, że „mówimy o kwocie od 700 do 800 mld zł, które będą towarzyszyły środkom europejskim i których istotną część będziemy inwestowali w tych kluczowych latach 2013–2014".
To rzeczywiście spore kwoty, średnio na rok – ok. 87–100 mld zł. Dla porównania – w 2011 r. inwestycje w Polsce wyniosły ok. 240 mld zł.
Czy to realne? – Mimo że premier zarzucił nas masą liczb, trudno na tej podstawie ocenić wykonalność tego programu – komentuje Krzysztof Rybiński, ekonomista, b. wiceprezes NBP. – Istotne jest, że premier zapowiedział chińską metodę generowania wzrostu – potężne inwestycje. Tyle że Chińczykom się to udaje, bo mają własne pieniądze, a my musimy pożyczyć jeszcze więcej, cały projekt jest więc ogromnie ryzykowny – dodaje Rybiński.
Premier zapewnił, że jego wielki projekt nie będzie miał negatywnego wpływu na finanse publiczne. M.in. dlatego, że najwięcej na inwestycje mamy wydać z funduszy UE (z nowego budżetu) – 300 mld zł.
Z pomocą państwa
Premier zapowiedział też zupełnie nowy instrument finansowania inwestycji, czyli program „Inwestycje polskie". Jak wyjaśniał po exposé minister finansów Jacek Rostowski, chodzi o przekazanie do BGK akcji spółek Skarbu Państwa i dalszą ich sprzedaż. W pierwszym okresie do 2015 r., dzięki zwiększeniu kapitału o 10 mld zł, BGK miałby wygenerować dodatkową akcję kredytową i inwestycyjną na ok. 40 mld zł. W drugim okresie, przy współudziale polskich i zagranicznych instytucji finansowych – kolejne 50 mld zł inwestycji.