– To jest bajka na trudne czasy – mówi o „Kształcie wody" Guillermo del Toro.
W filmie, który zdobył 13 nominacji i zdominował w tym roku pierwszy etap wyścigu do Oscarów, zaproponował przewrotną love story. Opowieść o uczuciu nieśmiało rodzącym się między dwiema samotnymi, niemieszczącymi się w wyznaczonej przez społeczeństwo „normie" istotami, które muszą zderzyć się z rzeczywistością.
Akcja „Kształtu wody" toczy się w Ameryce w roku 1962.
– Wybrałem ten okres, bo był znaczący dla historii Ameryki, która zdążyła już otrząsnąć się z traumy drugiej wojny światowej, budowała swoje bogactwo i dobre samopoczucie – twierdzi reżyser. – To czas tworzenia wielkich mitów. Na przedmieściach miast mnożą się zamożne osiedla z domami z równo przystrzyżonymi trawnikami, z dobrymi samochodami w garażach i telewizorami w salonach. W Białym Domu rezyduje John Fitzgerald Kennedy. Zostanie zamordowany na ulicy Dallas dopiero rok później. Jeszcze też nie czuje się aż tak bardzo napięć związanych z wojną wietnamską. Ale co kryło się pod tą zewnętrzną powłoką prosperity?
Tajemniczy eksperyment
Del Toro nie robi zatem filmu o American Dream. Pokazuje podziały społeczne i nierówności, o jakich dotąd, kreśląc obrazy tego okresu, najczęściej milczano. Głównym miejscem akcji jest tu ośrodek badawczy pod rządowo-wojskowymi auspicjami, gdzie odbywa się utrzymywany w tajemnicy eksperyment. W basenie i tubie z wodą żyje wielki, człekokształtny stwór pokryty łuską. Nie potrzebuje do oddychania tlenu, więc jego płuca mają stać się obiektem badań.