Radość mrozi przypowieść o mistrzu buddyzmu zen, który odrzucał ocenę każdego wydarzenia słowem „zobaczymy”. Miał rację, lepiej poczekać. Dzisiaj wiemy, że Afgańczycy po wypędzeniu, z amerykańską pomocą, sowieckich okupantów założyli u siebie obozy islamskich fanatyków. Happy end gasi cień przyszłego ataku na WTC, wojny w Iraku i zamachów w Europie.
To jeden z najbardziej inteligentnych filmów, jaki ostatnio pojawił się na ekranach. Świetne dialogi, znakomite tempo i wnikliwa wiedza o kulisach Waszyngtonu bawią widza cynizmem polityki. Tom Hanks jako kongresmen, kobieciarz i kokainista o złotym sercu ma partnera w brutalu. Philip Seymour Hoffman gra żywiołowego agenta CIA, który nikogo się nie boi i lubi „zabijać Ruskich”. Mówi horrendalne rzeczy bez żadnego wahania, stwarzając tym efekt komediowy, gdy Tom Hanks podaje swoje horrenda tonem zdziwienia, że mógłbyś o nich nie wiedzieć. Słabsza od nich aktorsko Julia Roberts w roli ultraprawicowej miliarderki z Teksasu umiłowała lud Afganistanu z wiary w Boga i nieważne, czy nosi on imię Jezusa, czy Allaha. Gwiazda za bardzo gra gwiazdę, choć jest to rys należny tej postaci.
Charlie Wilson był prawdziwym kongresmenem, który w połowie lat 80. XX w. wciągnął Amerykę w popieranie Afgańczyków. Film ukazuje go pół żartem, pół serio jako człowieka, który wygrał zimną wojnę, choć zasługa przypadła Reaganowi. Fabuła oparta jest na faktach ujawnionych przez wybitnego reportera George’a Crile’a w książce pod tym samym tytułem. Scenariusz na tej postawie napisał i zrealizował Aaron Sorkin, autor serialu o Białym Domu „The West Wing”. Pasję polityczną scenarzysty, znajomość rzeczy i swobodę widać w każdej scenie. Najlepsza wydaje się wizyta agenta CIA Hoffmana w biurze kongresmena Hanksa, gdzie z wielką ekonomią środków przeplatają się dwa wątki polityczne i jeden szpiegowski.
Film jest osadzony w Waszyngtonie jeszcze lepiej, niż się wydaje. Reżyser Mike Nichols ma za żonę gwiazdę telewizji Diane Sawyer, która w latach akcji była reporterką w stolicy i dziewczyną tegoż kongresmena Wilsona. Charakterystyka bohatera pochodzi, by tak rzec, z pierwszej ręki.
Nonszalancka mieszanka powagi i frywolności pozwala Wilsonowi zjednoczyć żydów i muzułmanów do walki z Sowietami, wymagając tłumienia wybuchów wzajemnej nienawiści tudzież globalnego rozmachu. To kino imperialne, które stawia najpoważniejsze pytania. Czy Ameryka raczej powinna biernie patrzeć na cierpienia Afgańczyków, by wojna trwała dłużej i bardziej osłabiła ZSRR, skoro i tak nie mógł wygrać? Ciężar wyboru widać podczas wizyty w obozie uchodźców, gdy mówią oni o sowieckich zbrodniach, a dzieci obnażają kikuty swych rąk. Po takich opowieściach jeszcze lepiej smakują sceny strącania sowieckich helikopterów. Widzimy twarze rosyjskich pilotów rozmawiających o banałach na chwilę przed śmiercią od rakiety świętego wojownika. Dystrybutor nie śmiał pokazać filmu w Rosji z powodu tych obrazów zbrodni i kary.